środa, 8 lutego 2012

Rychło w czas...


Wiele razy myślałem o czasach, w których przyszło mi żyć. Czasach, w których nie można normalnie funkcjonować bez Internetu, gospodarka ojczystego kraju prężnie się rozwija, kryzysy - światowy oraz ten w strefie euro - pustoszą kieszenie, Grecja na oczach wszystkich powoli bankrutuje, niebawem zacznie się Euro 2012, a prezydent mojego kraju nieustannie żyje w „bulu”. Czasach, w których muzyka otacza mnie zawsze i wszędzie, w każdej chwili mojego życia. Muzyka ze wszech miar zróżnicowana - element, który leży u podstaw mojego zdrowia psychicznego. Pomaga mi podejmować trudne decyzje, godzić się z porażkami i świętować największe sukcesy. Jedyną rzeczą, która różni mnie i moją muzykę jest czas.

Zakładając, że świadomy słuchacz to osoba dojrzewająca, śmiało zaryzykuję tezę, że wiek szesnastu lat to dobry moment na określenie swojego gustu muzycznego. Mój okres dojrzewania akurat przypadł na czasy popularności takich gwiazdek pop jak Britney Spears i Christina Aguilera. Ponieważ wychowywałem się na nieco innych gatunkach muzyki, z trudem przychodziło mi akceptowanie słuchania utworów tych wykonawców w radiu i telewizjach muzycznych. Jako staromodny i  niepostępowy nie znajdowałem zrozumienia w miłości do muzyki wśród moich rówieśników. To nie był zresztą jedyny powód moich późniejszych przemyśleń. Przełom lat 90. i nowego stulecia nie obfitował ani w znaczące występy zagranicznych grup w Polsce, ani też nowa muzyka nie była na tyle interesująca, by poświęcać jej czas. Pomyślałem sobie: „Stary, urodziłeś się nie w tych czasach”, tylko że nie wiedziałem, jakie byłyby dla mnie odpowiednie. Kierując się wcześniejszym kryterium, „szesnastoletniości”, wybrałem jednak rok 1964. Nie jako rok w którym miałbym owe szesnaście lat mieć, ale rok mojego urodzenia. Przenosząc się w świat fantazji nie stawiam ograniczeń, więc niech Anglia będzie moim miejscem urodzenia. Konkretnie Manchester, ze względu na związek z muzykami ze sceny manchesterskiej i tamtejszymi klubami muzycznymi. No właśnie, w naszych czasach pojęcie klubu muzycznego zmieniło znaczenie z miejsca, w którym gra się muzykę na miejsce, gdzie tańczy się do niej, a bogaci niedowartościowani mężczyźni szukają swojej szansy. Po długim namyśle postanowiłem pójść śladem albumów, które są dla mnie w ważne. I tak, po nitce do kłębka, od Zenyatta Mondatta do Back In Black, uznałem, że rokiem mojej szesnastej wiosny zdecydowanie powinien być właśnie rok 1980. Ważny z powodu kilku śmierci, wydanych albumów oraz narodzin. W 1980 roku urodziła się między innymi wspomniana wcześniej Aguilera, niosąca wraz ze swoją twórczością ogólny upadek gustów muzycznych. Możemy to uznać za swoiste przekazanie pałeczki, wszakże w marcu tego roku zmarł tragicznie Bon Scott, wokalista AC/DC, a w grudniu został zastrzelony John Lennon. Warto tez wspomnieć o stracie Zeppelinów – legendarnym Johnie Bonhamie.

Bolesne wydarzenia związane były nieraz z wielkimi sukcesami. Bez śmierci Bona Scotta nie powstałoby Back In Black AC/DC, które sprzedało się w nakładzie prawie pięćdziesięciu milionów egzemplarzy. Swoją drogą, całkiem zasłużenie. Natomiast album Double Fantasy Johna Lennona, wydany w listopadzie, nie odniósłby tak oszałamiającego sukcesu komercyjnego, gdyby nie jeden z psychotycznych fanów muzyka.

W roku 1980 powstał zespół Manowar, co zaowocowało wydaniem pierwszego albumu, Battle Hymns, dwa lata później. Co ciekawe, założyciele tej formacji spotkali się na koncercie Black Sabbath, podczas trasy promującej ich wiekopomne dzieło – album Heaven And Hell - wydane właśnie w roku 1980. W tym czasie swój pierwszy album, nagrany z Randym Rhodesem - Blizzard of Ozz, zawierający takie hity jak Mr. Crowley czy Crazy Train - promował były wokalista Sabbathów – Ozzy Osbourne. O czołowe miejsca list przebojów walczyli również Judas Priest ze swoim legendarnym albumem British Steel. Joy Division świętowało sukces płyty Closer, by za chwilę opłakiwać samobójczą próbę swojego wokalisty, Iana Curtisa. Fani delikatniejszego grania mogli rozkoszować się balladą Romeo And Juliet Dire Straits z albumu Making Movies. Dziewiąty studyjny album, Foolish Behaviour, nagrał Rod Stewart; Def Leppard podbijali sceny z On Through The Night; Motorhead stworzyło jedno ze swoich najważniejszych dzieł – Ace Of Spades; The Clash ruszyło w trasę promującą nowy krążek, a mimo natłoku hitów wybiła się także ABBA ze swoim Super Trouper. Wystarczy dodać, że Nowa Fala Brytyjskiego Heavy Metalu zyskała jeden z najlepszych, a na pewno najbardziej popularnych zespołów – Iron Maiden.

Dziś miałbym czterdzieści osiem lat i, mając za sobą wydarzenia tamtych lat,  mógłbym chadzać na koncerty takich grup jak Dropkick Murphys czy Graveyard z poczuciem, że zamykają one wspaniałą epokę, w której żyłem i której byłem świadkiem.

Prawda jest taka, że są one dziś dla mnie echem lat, które już nie wrócą…

Michał Piotrowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz