niedziela, 12 lutego 2012

Hanoi Rocks


Jeśli ktoś myślał, że chłopaki z Ratt czy Poison wyglądają jak kobiety, widocznie nie słyszał o Hanoi Rocks, a konkretniej o wokaliście, Michaelu Monroe. Platynowe blond włosy, pełny makijaż, pomalowane paznokcie i biżuteria to dla niego codzienność. Niby nic nadzwyczajnego, jednak warto podkreślić, że Hanoi Rocks jako jeden z pierwszych powrócił do glamu lat siedemdziesiątych i wykreował go na własny sposób odświeżając wizerunek poprzedniej dekady.
Fiński zespół zaczął zdobywać popularność już w 1981 roku, w którym wydał debiutancki krążek Bangkok Shocks, Saigon Shakes, Hanoi Rocks z którego pochodzi słynne Tragedy i Don’t Never Leave Me, które w 1984 roku nagrali na nowo jako Don’t You Ever Leave Me. Muzycy, łącząc klimat The Clash z łagodniejszą wersją The New York Dolls i domieszką Davida Bowiego, stworzyli coś, co podchodzi pod glam punk. Niezwykle charyzmatyczny Michael Monroe, skaczący po scenie w świecących kostiumach, Andy McCoy (główny autor i kompozytor utworów), wijący się po scenie z gitarą, i zgrana sekcja rytmiczna – Nasty Suicide na gitarze, Razzle na perkusji i Sami Yaffa na basie. W kolejnych latach zespół stawał się coraz bardziej popularny w Wielkiej Brytanii i zadziwiająco uwielbiany w Japonii, gdzie nawet muzyka zespołu była grana w budkach telefonicznych. Grupa dopiero w 1984 roku odniosła sukces w Stanach Zjednoczonych, po wydaniu czwartej płyty, Two Steps From The Move, skąd pochodzą Underwater World, Million Miles Away i wspomniane wcześniej Don’t You Ever Leave Me. Pierwsza amerykańska trasa koncertowa miała być szansą na międzynarodową sławę, a przyczyniła się do rozpadu zespołu.
Kolega po fachu, Vince Neil z Mötley Crüe, urządził u siebie w willi imprezę, na której znaleźli się panowie z Hanoi Rocks (bez Monroe). W momencie wyczerpania zapasów piwa Vince i Razzle, oboje w lekko nietrzeźwym stanie, wybrali się na wycieczkę Fordem Panterą do sklepu po zapasy. Doszło do nieszczęśliwego wypadku, w którym Razzle zginął na miejscu, a Vince nie doznał obrażeń. Zespół długo nie mógł pogodzić się ze stratą perkusisty, który zawsze trzymał ich razem i nieraz ratował przed rozpadem. Trzy tygodnie po jego śmierci odbył się koncert Hanoi, podczas którego Michael Monroe, śpiewając Million Miles Away zadedykowane perkusiście, nie mógł powstrzymać łez. Zespół postanowił grać dalej, jednak ciągle odczuwalna była luka po straconym muzyku. W połowie 1985 roku postanowili zakończyć działalność.
Mimo swojej krótkiej i skromnej kariery, zespół ten uznawany jest za jeden z bardziej wpływowych z tamtych lat i nie chodzi tylko o wygląd. Można znaleźć liczne powiązania z Guns N’ Roses, którzy z resztą często wymieniali Hanoi Rocks jako jedną z największych inspiracji. Widać to po utworach – chociażby świetne Underwater World z tekstem „welcome to the jungle” czy Lost In The City z „take me down to the…”, które ewidentnie były początkiem największych szlagierów Gunsów. No i nie da się nie zauważyć podobieństwa, jeśli chodzi o dobór kapeluszy z pasem kowbojskim, który stał się znakiem rozpoznawczym Slasha…
Jest to jeden z niezliczonych przypadków, gdzie śmierć jednego z członków zespołu momentalnie zadecydowała o końcu jego kariery. Gdyby nie nieszczęśliwy wypadek, zespół mógł stać się jednym z najbardziej znanych z lat osiemdziesiątych. Ale nie ma co gdybać, widocznie tak miało być. Nie pozostaje nam nic innego jak cieszenie się z istniejącego dorobku Hanoi Rocks.

Ula Nieścioruk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz