środa, 8 lutego 2012

Whisky, Marshall i Rock'n'Roll

Na początku roku świat muzyki obiegła smutna wiadomość o nowotworze jednego z muzyków Black Sabbath, Tony’ego Iommiego. Podczas mroźnych wieczorów stycznia, przy kontemplacji nad sześciopakiem Ciechana, z przyjaciółmi dość często poruszaliśmy temat śmierci muzyków. Bo czy naprawdę musi dojść do tragedii artysty, aby świat sobie o nim przypomniał?
Gary’ego Moore’a, wspaniałego gitarzystę , pożegnaliśmy w tym roku i od razu po jego śmierci posypały się reedycje albumów i DVD z Montrealu. Ludzie od razu ruszyli do sklepów pytając o jego albumy, tak jak to się dzieje teraz w przypadku Szymborskiej. Oczywiście wytwórnie zacierają ręce, ponieważ jest to dla nich duży zysk, szczególnie biorąc pod uwagę zamieszanie z prawami autorskimi zmarłego muzyka. Można nawet uznać, że dla koncernów płytowych jest to pewien rodzaj marketingu i reklamy, podając tu za przykład Jimiego Morrisona, który na polecenie wytwórni pozorował swój zgon wielokrotnie. Frontman The Doors był zmuszony do takich działań, ponieważ sprzedaż albumów spadła i trzeba było czymś zachęcić odbiorców - czymś więcej niż samą twórczością. Michael Jackson. Chociaż jest on postacią pop to nie mógłbym go nie przywołać jako przykład. Wraz z wejściem w nowe millenium  MJ dosłownie zniknął z sceny muzycznej, mając na swoim koncie doskonałe albumy, krocie hitów i ogromną popularność. Ale nagle wszystko ucichło, zaczęły wybuchać skandale i afery w jego otoczeniu. Przez 9 lat nie powstał żaden przebój, który by się przebił na listach MTV, a wcześniej to jego kompozycje dominowały playlisty. Nagle w czerwcu 2009 roku dowiadujemy się o jego śmierci i od razu słyszymy jego stare piosenki w radiu, oglądamy teledyski i kupujemy jego albumy. Ale czemu dopiero teraz, czemu geniusz lub wielkość osoby zaczynamy pojmować dopiero po jej utracie? Na to pytanie ciężko mi było znaleźć odpowiedz nawet po skończonym sześciopaku. Jeśli Wy ją znacie, czekam na wasze maile i opinie pod adresem rockbottom@gmail.com
Nie sposób mi jest również nie odnieść  się  do dwóch aktualnych spraw, które bardzo mnie poruszyły. Mianowicie pierwsza kwestia to Festival Sonisphere 10 maja. I od razu mnóstwo pytań typu „czemu?” do organizatorów. Czemu  10 maja? Przecież pogoda może nie dopisać, a poza tym są wtedy matury. Czemu tylko Metallica, a nie także Slayerem, Antraxem i Megadethem? A druga sprawa to: „Who the fuck is Adam Lambert?” Brian May naprawdę nie rozumie, że Freddiego nikt nie zastąpi i działalność pod szyldem Queen nie ma sensu? To tak, jakby Led Zeppelin się reaktywowało z bębniarzem weselnym za perkusją.  Do usłyszenia za miesiąc.
Dominik Wymysłowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz