środa, 8 lutego 2012

Powtórka z rozrywki: Baby, Please Don't Go


Przez ostatnie parę miesięcy rozpracowaliśmy popularne kawałki ze świata rock’n’rollowa (jak Love Hurts czy Under My Thumb). Wróćmy jednak w tym miesiącu do bluesa, matki chrzestnej każdej dobrej muzyki. Jak to się dzieje, że adresatami bluesowych ballad są zawsze kobiety i to one są przedstawiane jako „te złe”? Cóż, łatwiej jest zwalać winę na każdą inną osobę niż na siebie, tak więc my, kobiety, musimy cierpliwie przeboleć wszystkie wyrzuty wyśpiewane przez bluesmanów znad delty Mississippi.

Baby, Please Don’t Go. Temat wszystkim dobrze znany: kochanie, nie odchodź, przecież tak Cię kocham. Tę prośbę do swojej kobiety po raz pierwszy wyśpiewał Big Joe Williams, nagrywając swoją kompozycję w 1935 roku, akompaniując sobie jedynie... 9-cio strunową akustyczną gitarą. Najwyraźniej błaganie nie odniosło skutku, skoro B.B.King później śpiewa, że obudził się rano, a panna go już opuściła. Swoje żale wyraził jednak tak przekonywująco, że niebawem kolejni artyści zaczęli sięgać po utwór, by przyłączyć go do swojego repertuaru. Do dziś Baby, Please Don’t Go ma zarejestrowanych ponad 1000 nagrań!
             
Pierwszymi powielającymi ten utwór byli koledzy po fachu Williamsa, inni bluesmani, do których grona można zaliczyć Lightnin’ Hopkins (kawałek jego był bardziej melodyjny), Johna Lee Hookera (jego natomiast zwolnił tempo), czy Muddy’ego Watersa (który dodał do swojego harmonijkę). Skupmy się jednak na późniejszych interpretacjach Baby..., bo to o to nam przecież chodzi - o te elektryczne riffy!

Zanim jednak przejdziemy do cięższego grania, zatrzymajmy się jeszcze na moment przy epoce rock and rollowej, w której Baby, Please Don’t Go również święciło swój triumf. W 1957 roku Billy Lee Riley wykonał kawałek z prostą linią gitarową i zadziornym wybrzmieniem. Aż stopy się same rwą do tańca! Bluesowa ballada ma również swój wariant jazzowy – w 1962 roku nagrał go Mose Allison, jako główny instrument obierając sobie fortepian.

W klasycznej rockowej konwencji po raz pierwszy słyszymy utwór z 1964 roku w wykonaniu grupy Them z Vanem Morrisonem na czele. Dodatkowo jako muzyk sesyjny wystąpił Jimmy Page, grający na gitarze rytmicznej. Kawałek ma surowe brzmienie, które dobrze oddaje charakter przedstawianej desperacji. Również w latach 60. interpretacji Baby... podjęła się grupa The Ballroom. Hipisowski zespół osiągnął ciekawy efekt wprowadzając żeński wokal i dodając dzwonki, tamburyn i klaskanie dłońmi. Wyszedł z tego utwór niczym mistyczna mantra, której słowa pochodzą z jakiejś wschodniej modlitwy.

W 1967 roku zespół The Amboy Dukes razem z Tedem Nugentem sięgnęli po balladę, dodając do niej charakterystyczny riff gitarowy, który często będzie później powielany. W tym wykonaniu motyw gitarowy jest ciągle powtarzany, również w solówce gitarowej. Chyba najbardziej znane dalsze covery o takim klimacie to te autorstwa AC/DC i Aerosmith. Pierwszy zespół znacznie wydłużył kawałek nadając mu improwizacyjny charakter – końcówkę urozmaica nam parominutowa rozmowa między Bonem Scottem a gitarą Younga. Na nagranie Aerosmith trzeba było długo czekać, bo ukazało się dopiero w 2004 roku na coverowym albumie Honkin’ On Bobo.

Z ciekawych wersji Baby, Please Don’t Go warto przedstawić jeszcze trzy. Pierwsza z nich nie jest utworem stricte coverowym, lecz sam jego motyw jest w niej zawarty. Mowa tu, rzecz jasna, o I’m Coming Home zespołu Ten Years After, szybkim medleyu, w który kawałek ten był wpleciony. Z ciężkich klimatów godne polecenia jest wykonanie Budgie, w którym prym nie wiedzie gitara, lecz tradycyjnie nadający tempo bas. Natomiast, dla równowagi warto również przesłuchać glam rockowego Gary’ego Glittera, który partię wokalną wykrzyczał, wspomagając sekcję rytmiczną klaskaniem.

Co tu dużo gadać, kompozycja Big Joe Williamsa cieszyła się sporą popularnością. Dawała artystom duże pole do popisu muzycznego – różnice między poszczególnymi wersjami są znaczne. Jest to nadzwyczajne: utworu można słuchać raz za razem, zmieniając jedynie jego wykonawców, zapewniając sobie jednocześnie nienużący repertuar muzyczny na parę godzin.

Ewa Nieścioruk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz