czwartek, 1 marca 2012

Zza niemieckiej granicy: Triumvirat


W zeszłym miesiącu przedstawiałam BAP, zespół pochodzący z Kolonii i tak związany ze swoim miastem, tak zwanym „Heimat”, że wszystkie ich utwory śpiewane były w dialekcie kolońskim. Z tego miasta pochodzi jeszcze jeden zespół rockowy, znacznie jednak różniący się od BAPu, chociażby pod tym względem, że utwory nie są w ogóle śpiewane po niemiecku, lecz po angielsku.

Tiumvirat, bo o nim mowa, powstał w 1969 roku. Triumvirat – w języku łacińskim jest to oznaczenie politycznego zgromadzenia składającego się z trzech osób. W naszej opowieści określa liczebność składu zespołu, który to tworzyli początkowo klawiszowiec i kompozytor Jürgen Fritz, perkusista i autor tekstów Hans Bathelt i basista i wokalista Werner Frangenberg, którego po roku zastąpił Hans Pape. Zapamiętajmy jednak tylko nazwisko Fritza; to klawiszowiec bowiem będzie w kolejnych latach stanowił trzon zespołu i decydował o jego brzmieniu.

Triumvirat ze swoim debiutanckim albumem Mediterranean Tales z 1972 roku idealnie się wpasował w panującą modę na rock progresywny. Swoje inspiracje czerpał z twórczości zespołów z Zachodu jak na przykład Focus czy The Nice. Najbardziej jednak wpłynęło na nich inne trio. Nawiązania do Emerson, Lake And Palmer w twórczości Triumviratu są aż nadto wyraźne, szczególnie zwróciwszy uwagę na partie klawiszowe. Nie bez powodu grupa nazywana jest niemieckim ELP. Wokal słyszany na krążkach jest jednak bardziej barwny od głosu Lake’a, przypomina raczej ten członków grupy Chicago.

Śpiewanie po angielsku ułatwiło zespołowi wybicie się na rynku amerykańskim. Po ukazaniu się Illusions On A Double Dimple w 1974 roku, Triumvirat ruszył w trasę koncertową po Stanach Zjednoczonych supportując Fleetwood Mac (które okres ze Stevie Nicks miało dopiero przed sobą). Największy sukces zespół osiągnął dopiero rok później ze swoim trzecim albumem, Spartacus. Ten album koncepcyjny, ukazujący wojnę ery starożytnej, doceniony był po obu stronach Atlantyku, a w Stanach Zjednoczonych znalazł się na 27. miejscu listy zestawiającej „klasyczne arcydzieła prog-rockowe”.

Skład grupy cały czas ulegał zmianom. Jak już wspominałam, jedynym jego stałym elementem był Jürgen Fritz. Kolejni członkowie Triumviratu dochodzili i odchodzili, lecz na jeden epizod, a raczej tragedię, należy zwrócić uwagę. Wiosną 1977 roku Triumvirat pracował nad nowym albumem, Pompeii. Fritzowi towarzyszyli tym razem Curt Cress na bębnach i Helmut Köllen na basie i wokalu. 3 maja Köllen, po długim dniu w studiu nagraniowym, wrócił do domu, lecz został jeszcze w garażu w samochodzie, aby posłuchać sobie paru kaset. Zginął od wyziewów samochodowych, mając zaledwie 27 lat. Rock and roll dopada twórców i w ten sposób, zabierając na drugi świat tych, którzy najmniej na to zasługują.

Pompeii zostało dokończone z nowymi basistą i wokalistą, ale to pamiętne wydarzenie zadecydowało o dalszych losach zespołu. Między 1977 a 1978 rokiem grupa się rozpadła, pozostawiając Fritzowi skompletowanie zupełnie nowego składu. Z nowymi członkami Triumvirat nagrał jeszcze dwie płyty, A la Carte i Russian Roulette, lecz odbiegały one znacznie od dotychczasowej twórczości grupy. Albumy mocno rozczarowywały fanów. Jedyne, co w nich pozostało to, o dziwo, wokal na miarę Chicago, co w połączeniu z popowymi kompozycjami na krążkach, jeszcze bardziej przypominało ten zespół czy Styx. Nic dziwnego, że grupa nie osiągnęła ponownego sukcesu; w 1980 roku została rozwiązana.

10 lat – tylko tyle przetrwał zespół, który po dekadzie nie był w stanie się utrzymać, konkurując z nowymi nurtami muzycznymi. Przez kolejne dwadzieścia lat Triumvirat poszedł w zapomnienie. Sam Jürgen Fritz zajął się produkcją muzyczną i mało intensywną karierą solową. W 2002 roku jednak znowu zaczęto wspominać zespół. Pojawiły się pogłoski o nagrywaniu nowego albumu The Website Story, w którym miał zostać uwzględniony stary niewykorzystany materiał muzyczny, lecz pogłoski szybko ucichły. I pewnie dobrze. Zważywszy na końcową karierę Triumviratu można było mieć tylko obawy, że historia się powtórzy i pojawiłby się album próbujący na siłę przywrócić grupie dobrą sławę. Lepiej nie kusić losu i przypomnieć sobie po prostu Spartacusa.
Ewa Nieścioruk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz