czwartek, 1 marca 2012

Płyty: Ringo Starr

Ringo 2012

W tym roku pozostali przy życiu eks-Beatlesi spędzają więcej czasu w studiu. Paul McCartney pod koniec grudnia wydał singiel My Valentine,  a do sklepów (dokładnie ostatniego dnia stycznia) trafiła nowa płyta Ringo.  Zatytułowana Ringo 2012, co ma nawiązywać  do jego albumu Ringo z 1973 roku. 
Już sam tytuł wskazuje, że  Starr nie miał zamiaru stworzyć niczego nowatorskiego i przecierającego nowe szlaki muzyczne. Jego płyta jest „sentymentalną podróżą” w przeszłość (swoją drogą trudno przy okazji nie dojść do wniosku, że Ringo ma pewną słabość do tego).  I tak na Ringo 2012 (która nota bene liczy tylko 9 utworów) znajdziemy dwie piosenki z jego płyt z lat 70. (Step Lightly, Wings), parę coverów (min. Buddy’ego Holly’ego Think it Over) i mniejszą ilość kompozycji własnych. Ciekawie prezentuje się In Liverpool, jawne nawiązanie do jego beatlesowskiej przeszłości; wyraz głebokich uczuć dla Fab Four i rodzinnego miasta. Nawet jeśli momentami zbyt sentymentalne i banalne, jest szczere i wzruszające i zostanie docenione przez osobę znającą historię zespołu. Niestety, płyta jako całość prezentuje się średnio. Racja, Starr nie aspirował do drugiego Sgt. Pepper’s. Chciał tylko powspominać przeszłość, ale mógł to zrobić w ciekawszy sposób. Niektórych piosenek nie wahałabym się puścić na dansingu dla par w zaawansowanym wieku. Mówię tu w szczególności o Samba. Jakkolwiek zachęcający nie byłby tytuł, tekst i podkład muzyczny odrzucają. Nie prezentuje się dobrze również piosenka otwierająca album, Anthem. Jest przykładem zepsucia dobrze zapowiadającego się utworu - niezła gitara prowadząca, perkusja w rękach Ringo, ciekawa melodia i wtedy zaczyna się refren, który muzycznie nie pasuje do reszty i zdaje się być próbą robienia „nowoczesnej piosenki”.
Uważa się, że Ringo był najmniej utalentowany z Wielkiej Czwórki. Ta opinia jest krzywdząca i niesłuszna, bo podczas grania z Beatlesami i już po ich rozpadzie w latach 70. napisał utwory, które cieszyły się uznaniem. Poza tym, pomimo wielu dyskredytujących rankingów, to bardzo dobry perkusista i ma miły dla ucha, melodyjny głos (czego najlepszym przykładem jest nieśmiertelne Yellow Submarine czy With A Little Help From My Friends). Niestety, trudno zaprzeczyć, że nie ma talentu kompozycyjnego na miarę Lennona, czy McCartneya. Jakkolwiek by nie było, Ringo jest najsympatyczniejszym Beatlesem i zabawną ciepłą osobą.  I to sprawia, że wybaczyłabym mu nawet najgorszego gniota.
Alicja Skiba

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz