czwartek, 1 marca 2012

Płyty: UFO


Dwudziesty studyjny album legendy angielskiego hard rocka to zwrot w kierunku przeszłości. Seven Deadly, w odróżnieniu od swojego poprzednika, nawiązuje do muzyki grupy z okresu Michaela Schenkera. Chyba wszyscy miłośnicy UFO będą zachwyceni. Ja – nie do końca… Poprzedni krążek, The Visitor, pozwalał sądzić, że grający na gitarze Vinnie Moore wreszcie zacznie odciskać swoje piętno na kierunku, w którym podąża grupa. The Visitor w wielu momentach nawiązywał do bluesa, był trochę spokojniejszy od Seven Deadly, ale od razu widać było, że Moore nie sili się na bycie drugim Schenkerem, co zresztą jest po prostu niemożliwe…
Okładka albumu odstaje od wszystkich dotychczasowych i – na pierwszy rzut oka – sprawia wrażenie jakby skrywała kolejną płytę Dr. Johna albo jakiegoś spiritualsa z Nowego Orleanu. W rzeczywistości kryje dziesięć premierowych dobrych hard rockowych numerów. Wersja limitowana zawiera dodatkowe dwa utwory bonusowe. W zespole wciąż brakuje stałego basisty. Oficjalny skład tworzą Phil Mogg (wokal), Vinnie Moore (gitara), Andy Parker (perkusja) oraz Paul Raymond (keyboard/gitara rytmiczna). Za partie basu w studiu odpowiedzialny był Barry Sparks.
Całość otwiera chyba bardzo chwytliwe Fight Night – chyba najlepszy riff tej płyty. Numer dwa to rozpędzone Wonderland. Po nieco wolniejszym i charakteryzującym się chórkami w refrenie Mojo Town, nadciąga pierwsza ballada w postaci Angel Station. Kompozycja do bólu typowa dla UFO. Bardzo przypadło mi do gustu czerpiące z tradycji southern rocka Year Of The Gun z rewelacyjnym zawodzeniem Mogga w refrenie. The Last Stone Rider jest raczej słabym i bardzo prostym (za prostym) kawałkiem. W Steal Yourself znów słychać wpływy amerykańskiego hard rocka. Fajny utwór, łatwo wpadający w ucho i z bardzo przyzwoitą partią gitary. Kolejna ballada to Burn Your House Down. Mnie wzięła od razu! Hipnotyzujący i trochę melancholijny motyw, ale nie da się do niego nie wrócić. Kolejny wymiatacz w postaci The Fear wzbogacono o harmonijkę, a Mogg znów zawodzi i nieco obniża swój głos. Standardową wersję płyty kończy Waving Good Bye, które właściwie specjalnie się nie wyróżnia. Może klawisze Raymonda są w nim nieco bardziej wyeksponowane. Zdecydowanie polecam jednak Other Men’s Wives, które poraża genialnym riffem i bardzo dobrą grą basu. To jest absolutny numer jeden tej płyty! Drugi bonus to niespodzianka. Zdradzę tylko tyle, że fani bluesa z Delty będą zachwyceni…
Seven Deadly mnie nie powaliło, ale właściwie jeszcze pół roku temu nie spodziewałem się żadnego premierowego materiału z klasycznym hard rockiem. Solidny album, który potwierdza pionierską pozycję UFO w świecie rocka. Koniecznie należy ich zobaczyć na zbliżającym się koncercie w warszawskiej Progresji.
Sebastian Żwan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz