czwartek, 18 kwietnia 2013

O potrzebie słuchania



O potrzebie słuchania progresywnych brzmień (krótki, acz szczery felieton)


Wielokrotnie każdy z nas ma gorszy dzień, źle się czuje czy najzwyczajniej w świecie ma wszystkich i wszystkiego dość. To proste jak rogalik - jak mawiała moja wychowawczyni w liceum. Wtedy dochodzi także do eskalacji naszej zewnętrznej nienawiści do otaczającego świata. I właśnie wówczas każdy z nas musi sobie odpowiedzieć na jedno, niezwykle istotne pytanie: co pozwala nam na całkowite wyzerowanie mózgownicy i powrót do świata żywych? Jeżeli chodzi o mnie, to zawsze wtedy mam dylemat w postaci godziny ciszy i medytacji... albo dorwania się do kolekcji płyt, które od niedawna leżą zabezpieczone przed morderczym kurzem w zabudowanej szklanej szafie. Niektórzy z czytelników oczywiście w tym momencie dorzuciliby do tej jakże skromnej listy swoje pomysły, jednak na potrzeby dalszych wywodów, wcześniej wspomniane dwa starczą w zupełności.
                                                                 
Czemu warto niekiedy wybrać niezwykle kuszącą biblioteczkę kompaktowo-winylową? Odpowiedź kryje się w niezwykle dobranym połączeniu nośnika muzycznego z odpowiednio dużym sprzętem grającym i mięsistym wzmacniaczem. Umówmy się, że każdy z nas -muzycznych maniaków – ma bzika na punkcie wieży głośnogrającej, która raz na jakiś czas pełni rolę domowego sanktuarium muzyki. Wybieranie playlisty na każdą godzinę naszego kryzysu i desperackich prób powrotu do rzeczywistości traktujemy jako ceremonię najwyższej wagi, a same nośniki mocnych brzmień otaczamy niemal boskim kultem... Ale chwila czy my tego naprawdę potrzebujemy? Czy to jest konieczne? Czy mięsożerna uczta dla naszych uszu jest warta takiego poświęcenia czasu i umysłu w świecie, w którym nasze życie jest napędzane przez kolejne posty do polubienia na twarzoksiążce? Jako zdecydowany przeciwnik życia w pośpiechu i wariactwie powiem – TAK!

W swoich założeniach każde progresywne brzmienia miały się buntować przeciw ówczesnej stagnacji kulturowej w postaci trendów muzyki klasycznej, jazzowej etc. Młodzi ludzie tworzący w latach 60-tych i 70-tych podstawy i coraz to doskonalsze formy progresji musieli zmierzyć się – jako buntownicy – ze starym pokoleniem klasyków. Czy można w takim razie przejść obok tak niesamowicie wyrażonemu konfliktowi starego z nowym i delikatnego z dynamicznym? Praktycznie rzecz ujmując mamy do czynienia z muzyką „klasyczną” i mistrzowską w wydaniu XX wieku, bo to właśnie kunszt tych wirtuozów doprowadził do sytuacji, w której klasycy gatunku tj. Yes, King Crimson, ELP, Focus czy Genesis są do dziś słuchani i rozchwytywani przez coraz to młodsze pokolenia fanów mięsistego grania. Wydaje się, że także właśnie w tym zawarta jest odpowiedź na pytanie czemu z taką czcią zajmujemy się naszymi płytowymi sanktuariami i eksponujemy je tak, by każdy odwiedzający nas gość mógł zawiesić oko na dziełach takich jak: In and Out of Focus (1970), Argus (1972), Pictures At An Exhibition (1972) czy Close to the Egde (1972).

Mój drogi fanie progresywnych brzmień nie miej złudzeń, bo jesteś tak samo, jak każdy z nas,  próżny niczym diabeł. Niech cię nie zwiodą plusy naszego hobby, gdyż jesteśmy poprzez słuchanie muzyki „bezbożnej i łupanej” narażeni na podziw ludzi mądrych i niezrozumienie ignorantów. Jednak jak przerażającą i soczystą chwilą jest moment, w którym umęczeni jak konie pociągowe zasiadamy na kanapie, przygaszamy światła i rozpływamy się w 13-minutowym wykonaniu In Memory of Elizabeth Reed (The Allman Brothers Band At Fillmore East, 1971).

Chcąc kończyć te wywody i wreszcie zniecierpliwionemu i znudzonemu czytelnikowi odpowiedzieć na pytanie zadane na samym początku tekstu można by stworzyć pewną bardzo ciekawą ścieżkę odpowiedzi. Po pierwsze kuszące jest zaryzykowanie twierdzenia, w którym udowodnialibyśmy, że słuchanie takiej, a nie innej muzyki kieruje nas w stronę ekstrawagancji i bycia – uwaga trzymamy się mocno! – dosyć dziwną odmianą hipsterów? Mam nadzieję, że większość czytelników w tym momencie mocno popukała się w głowę... Z drugiej strony moglibyśmy powiedzieć, że to normalne zachowanie, gdyż każdy słucha tego, co lubi. Świetnie! Ale w takim razie co spowodowało, że słuchamy progrocka i mamy ogromną potrzebę zanurzana się w ten jakże niesamowity świat brzmień i głosów?! Jako wieloletni muzyczny uzależnieniec powiem, że jest to po części czysta miłość do kawałka niesamowicie wykonanej pracy. Czaruje nasz kunszt każdej dopracowanej nuty, taktu, które pełnią dla nas funkcję biletu w stronę bezgranicznego zaufania i miłości do progresji. Potrzeba słuchania muzyki w narodzie powinna być i się rozwijać. Aż kusi człowieka parafraza pewnego hasła... „Nie słuchasz progrocka, nie idę z Tobą do łóżka!”, ale czy tak naprawdę jest? Chyba nie. Nie zakładamy, że nasze grono będzie powiększało się z dnia na dzień. My chyba potrzebujemy dźwiękowej kontemplacji i uniesienia spowodowanego każdą zwariowaną nutą, która wykrzywia się na pięciolinii przyjmując coraz to bardziej szalone kształty. Progresywni szaleńcy wszystkich krajów łączcie się!

Tomasz Związek

Notka o autorze:
Miłośnik muzyki „bezbożnej i łupanej”, nauczyciel, historyk i regionalista pełną gębą. W wolnych chwilach spacerowicz i fotograf. Do życiowych pasji zalicza podróżowanie za pomocą roweru. Obecnie mieszka w Warszawie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz