środa, 19 października 2011

Muzyczne fascynacje Muńka Staszczyka.

Dziś masz tych samych bohaterów, co 20 lat temu?

Dokładnie. To taka baza, która jest w moim życiu od zawsze. The Rolling Stones, Dylan, The Who, The Clash, Bowie, Queen… To cała masa dobrych zespołów. Stary Black Sabbath, Led Zeppelin. Na tym się wychowałem. Staram się nie dzielić muzyki na style. Podziwiam bardzo tych największych. Muddy Watters, Buddy Guy, B.B. King. Oni stworzyli podwaliny tego wszystkiego. Także John Coltrane, Miles Davis, których równie mocno cenię. Większość moich idoli już niestety nie żyje. Wierzę głęboko, że przyjdą nowi. Ale trzeba zwrócić uwagę również na to, że jest cała masa nowych zespołów, które świetnie grają. Staram się być na bieżąco.

Jak się zaczęła Twoja przygoda z Dylanem? Wiem, że jesteś jego wielkim fanem. Co sprawiło, że tak bardzo go cenisz?

Najbardziej od początku podobała mi się szorstkość w jego muzyce. Po raz pierwszy usłyszałem go w Trójce w programie… bodajże „Płyta tygodnia” czy coś w tym stylu, dokładnie już nie pamiętam. Wtedy grali akurat Dylana. Pojawił się Blowing In The Wind czy Times They Are a Changin’. To mnie strasznie nakręciło, bo wiedziałem, że tam jest tylko on, gitara, harmonijka i to ma mega moc. Zainteresowałem się tekstami, zacząłem je sobie tłumaczyć. Śpiewał o rzeczach mega istotnych. Wtedy jeszcze byłem na to za głupi. Dziś jest mi łatwiej odbierać te treści. To kwintesencja całej muzyki amerykańskiej w jednym człowieku. Uwielbiam lata ’70 w jego wykonaniu, lata ’60 oczywiście również. Najmniej przypadają mi do gustu te płyty z drugiej połowy lat ’80. Jak dla mnie miał on wtedy trochę gorszy okres, ale to może zdarzyć się każdemu. Teraz, po tylu latach, nie spoczywa na laurach, dalej nagrywa, koncertuje. Albumy z ostatnich lat są genialne, koncerty bardzo interesujące. Pojawiają się nowe wersje starych przebojów. To pokazuje, że nie idzie na łatwiznę. Każdy może wyjść na scenę, odbębnić hit i zejść. On gra teraz takie wersje swoich kompozycji, że tak naprawę momentami ciężko je rozpoznać. 

Jakie muzyczne wydarzenie, w którym uczestniczyłeś wspominasz najlepiej? Które zrobiło na Tobie największe wrażenie?

Była cała masa takich koncertów, dużych i małych. Ostatnio np. strasznie mnie zmiażdżył Leonard Cohen, którego wielkim fanem nie jestem, a siedziałem i słuchałem jak wryty. Miał znakomity zespół. Nieprawdopodobny koncert. Oczywiście Dylan, Stonesi, których widziałem po cztery czy pięć razy. Genialny Tom Waits kilka lat temu w Kongresowej, świetne występy Nicka Cave’a. Chciałbym bardzo zobaczyć Davida Bowie, ale chyba od pewnego czasu już nie koncertuje, po tych problemach z sercem podczas koncertu w Pradze. No cóż… może jeszcze kiedyś będzie szansa. Tego wszystkiego nie da się zapomnieć. To były bardzo ważne chwile w moim życiu. Całe szczęście Polska od kilku lat staje się pod tym kątem „normalnym krajem”. Cała masa artystów do nas przyjeżdża, gra koncerty, to cudowne.  
 Rozmawiał Paweł Urbaniec

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz