Tyle się ostatnio mówi o kwitnącej
scenie rockowej w Europie, ale nie należy lekceważyć tego, co się dzieje w
Stanach Zjednoczonych. Jednym z lepszych przykładów jest zespół pochodzący z
Baltimore, Maryland czyli The Flying Eyes. Charakteryzuje się tym samym
prostym, ciężkim graniem, z wyraźną gitarą i świetnym basem. Oczywiste są tutaj
powiązania z The Doors, jednak nie powinno to zrażać przeciwników Jima
Morrisona do tego zespołu. Mimo wyraźnie podobnego głosu do legendarnego
wokalisty, zespół stworzył nieco odmienny klimat swoimi utworami.
W 2007 roku osiemnastoletni wówczas
Elias Mays, Mac Hewitt i Adam Bufano postanowili stworzyć zespół. Po paru
latach prymitywnego grania do grupy trafił Will Kelly, wokalista o bluesowo
brzmiącym głosie. W 2009 wydali swój debiutancki krążek The Flying Eyes. Nazwa zespołu pochodzi z książki z 1962 roku,
która opowiada o wielkich oczach, których misją jest zawładnięcie Ziemią.
Utrzymany jest w hard rockowym, bluesowym klimacie, przypominającym psychodeliczne
lata sześćdziesiąte. Mimo w miarę jednolitego krążka, udało im się stworzyć
zróżnicowane utwory. Świetna gitara w Bad
Blood czy chwytliwe Don’t Point Your
God At Me są najlepszym tego przykładem.
Po licznych trasach koncertowych, w
2011 roku ukazał się drugi krążek pod tytułem Done So Wrong. Jest równie ciężki, rytmiczny i melodyjny, pokazując
potencjał The Flying Eyes. Album utrzymany jest w bardziej psychodelicznych i
hipnotyzujących klimatach od debiutu. Utwory jak Overboard czy Nowhere To Run
świetnie oddają ten nastrój. Mimo inspiracji czerpanych z lat sześćdziesiątych
i siedemdziesiątych, zespół nie chce swoją muzyką reprezentować tamtych lat. Done So Wrong jest już bardziej
autorski. Mimo podobnego nastroju, tworzy swój własny, unikalny klimat,
pokazując większą dojrzałość muzyczną zespołu.
Nie można nie wspomnieć o koncertach.
Zespół gościł już dwa razy w Polsce. Ostatnio w Warszawie w czerwcu 2012 roku,
gdzie ostatecznie przekonałam się do jego autentyczności. Jest to zdecydowanie
zespół wypadający jeszcze lepiej na żywo niż na albumie. Tworzy doskonały
nastrój, potrafi zjednać ze sobą cały tłum. Zaskoczeniem dla słuchacza może być
znacznie cięższe granie na żywo, od tego co można usłyszeć na albumie. Granice
między hard rockiem a psychodelicznym bluesem mogą się wydawać ogromne, jednak
zespół widocznie balansuje na krawędzi jednego i drugiego.
Wciąż ukazują się nowe zespoły oddające
hołd najlepszej erze w muzyce rockowej, która wydawałoby się, że już na zawsze
przeminęła. Powoli granie muzyki „retro” staje się bardziej popularne i co krok
mamy na to nowe dowody. Czekamy w takim razie na kolejne dokonania zespołu The
Flying Eyes, który w nowym roku ma wydać swój nowy album.
Ula Nieścioruk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz