środa, 2 stycznia 2013

Płyty: Led Zeppelin

CELEBRATION DAY


Żaden zespół w historii rocka nie szanował swej legendy tak jak Led Zeppelin. Żadna grupa nie czuła tak wielkiej pokory przed swoją sławą, jak Led Zeppelin. Dziewięć albumów studyjnych, jeden z sesji dla BBC. The Song Remains The Same oraz How The West Was Won. Rozpad grupy po śmierci oryginalnego perkusisty. Zaledwie dwa koncerty po rozpadzie:  pierwszy - w 1985 roku na Live Aid (za perkusją zasiadł m.in. Phil Collins), drugi - na czterdziestolecie Atlantic Records w 1988 (za perkusja zasiadł Jason Bonham). Panowie wykonali jeszcze razem parę numerów na weselu Jasona Bonhama. Kiepski projekt Plant/Page. Koniec! Aż do roku 2007. W hołdzie zmarłemu Ahmedowi Ertegunowi grupa zagrała jeden koncert w londyńskiej hali O2 10 grudnia (za perkusją znów zasiadł Jason Bonham). W loterii biletowej wzięło udział 20 milionów chętnych. Występ zobaczyło jedynie 18 tysięcy fanów.
John Paul Jones stwierdził, że pięć lat dla Led Zeppelin to jest jak pięć minut. Po pięciu „minutach” od tamtego wieczoru doczekaliśmy się wydawnictwa prezentującego to, co działo się wtedy w Londynie. Na dwie godziny i cztery minuty stał się on stolicą wszechświata… Celebration Day wydano w formie CD, DVD oraz Blue-Ray (oraz we wszelkich możliwych konfiguracjach tych nośników). Piękna rzecz… Szesnaście utworów, wśród których kilka niespodzianek. Występ wyjątkowo rozpoczęło Good Times Bad Times, pierwszy raz w wersji live pojawiło się For Your Life, usłyszeliśmy rzadko grane w przeszłości Ramble On (częściej to Robert Plant forsował ten utwór podczas swoich solowych występów), a w No Quarter Jones zagrał nieco inaczej… Do tego jeszcze Black Dog, przejmujące Since I’ve Been Loving You, Dazed And Confused, w którym Page wydobywa za pomocą smyczka najbardziej diabelskie dźwięki ze swojej gitary. Nie mogło zabraknąć Stairway To Heaven (choć Robert Plant wyjątkowo nie przepada za tym utworem), po którym wokalista zwrócił się ku niebu ze słowami: „Ahmed, we did it!”. Na zakończenie właściwego setu – oczywiście Kashmir. Tego tantrycznego majstersztyku mogę słuchać bez końca… Na bisy poszło Whole Lotta Love i symboliczne Rock And Roll. Led Zeppelin zeszło ze sceny. Tym razem chyba już na zawsze…
Wbrew tytułowi, podczas tego koncertu nie zagrano Celebration Day (wersja live jest dostępna na The Song Remains The Same). Występ wyreżyserował Dick Carruthers. Dźwiękowcy odwalili kawał świetnej roboty, bo na tych płytach nie słychać wielu defektów w głosie Planta, a te niestety wystąpiły. Sam zainteresowany nie ukrywa tego i przyznaje, że w samym Kashmir dwukrotnie załamał mu się głos. Jego rzeczywistą formę da się zauważyć na bonusie do wersji DVD. Zamieszczono tam film z próby z 6 grudnia 2007 z Shepperton. Mimo wielkich nadziei, Led Zeppelin nie wyruszyło w światowe tournée ani nie weszło do studia, aby nagrać kolejną płytę. Muzycy zaakceptowali nieuchronny upływ czasu i rozeszli się. Nie zostali nawet na zorganizowanym po występie afterparty (ponoć było to najlepsze afterparty w historii przemysłu muzycznego). Robert Plant wyznał niedawno, że po show w O2 pojechał na kebab. Z pokorą przyznaje, że czas Led Zeppelin po prostu minął, a on sam nie czuje się na siłach wracać do przeszłości. Poza tym, obecnie jego zainteresowania muzyczne dalece odbiegają od stylistyki rodzimej grupy.
Jeśli chodzi o Bonhama juniora, to sprawdził się pierwszorzędnie. Od jakiegoś czasu (za sprawą Black Country Communion i występów z Paulem Rodgersem) uważam go za godnego noszenia nazwiska swojego wielkiego ojca. Nie wyobrażam sobie, aby na tym koncercie ktoś mógł bębnić lepiej od niego. Z drugiej strony, cieszę się, że nie zdecydowano się na zamieszczenie w secie numeru Moby Dick… W rozmowie z magazynem „Mojo” Bonham przyznał, że wyluzował się dopiero po czwartym utworze.
Uwielbiam Led Zeppelin! Kto ich nie lubi? Uwielbiam też to, że ci muzycy nie odcinają kuponów od swojej sławy. Nie jeżdżą co roku w trasę koncertową grając „the best of”. Plant nie próbuje iść w ślady Iana Gillana i Deep Purple, których zupełny brak pokory dla swoich obecnych możliwość przyprawia mnie o mdłości za każdym razem, gdy wybieram się na ich koncert. Dzięki temu, że Led Zeppelin nie zasypują fanów kolejnymi składankami albo archiwalnymi koncertami, każdy najmniejszy news z ich „obozu” jest przez świat celebrowany. Tak też stało się z Celebration Day. Dowodem na to niech będzie choćby fakt, że w dniu premiery tego albumu nawet na fasadzie Pałacu Kultury w Warszawie pojawił się nieśmiertelny zeppelin.
Sebastian Żwan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz