CELEBRATION DAY
Żaden zespół w historii rocka nie
szanował swej legendy tak jak Led Zeppelin. Żadna grupa nie czuła tak wielkiej
pokory przed swoją sławą, jak Led Zeppelin. Dziewięć albumów studyjnych, jeden
z sesji dla BBC. The Song Remains The Same oraz How The West Was Won. Rozpad grupy po śmierci oryginalnego
perkusisty. Zaledwie dwa koncerty po rozpadzie:
pierwszy - w 1985 roku na Live Aid (za perkusją zasiadł m.in. Phil
Collins), drugi - na czterdziestolecie Atlantic Records w 1988 (za perkusja
zasiadł Jason Bonham). Panowie wykonali jeszcze razem parę numerów na weselu
Jasona Bonhama. Kiepski projekt Plant/Page. Koniec! Aż do roku 2007. W hołdzie
zmarłemu Ahmedowi Ertegunowi grupa zagrała jeden koncert w londyńskiej hali O2
10 grudnia (za perkusją znów zasiadł Jason Bonham). W loterii biletowej wzięło
udział 20 milionów chętnych. Występ zobaczyło jedynie 18 tysięcy fanów.
John Paul Jones stwierdził, że
pięć lat dla Led Zeppelin to jest jak pięć minut. Po pięciu „minutach” od
tamtego wieczoru doczekaliśmy się wydawnictwa prezentującego to, co działo się
wtedy w Londynie. Na dwie godziny i cztery minuty stał się on stolicą
wszechświata… Celebration Day wydano
w formie CD, DVD oraz Blue-Ray (oraz we wszelkich możliwych konfiguracjach tych
nośników). Piękna rzecz… Szesnaście utworów, wśród których kilka niespodzianek.
Występ wyjątkowo rozpoczęło Good Times
Bad Times, pierwszy raz w wersji live pojawiło się For Your Life, usłyszeliśmy rzadko grane w przeszłości Ramble On (częściej to Robert Plant
forsował ten utwór podczas swoich solowych występów), a w No Quarter Jones zagrał nieco inaczej… Do tego jeszcze Black Dog, przejmujące Since I’ve Been Loving You, Dazed And Confused, w którym Page
wydobywa za pomocą smyczka najbardziej diabelskie dźwięki ze swojej gitary. Nie
mogło zabraknąć Stairway To Heaven (choć
Robert Plant wyjątkowo nie przepada za tym utworem), po którym wokalista
zwrócił się ku niebu ze słowami: „Ahmed, we did it!”. Na zakończenie właściwego
setu – oczywiście Kashmir. Tego
tantrycznego majstersztyku mogę słuchać bez końca… Na bisy poszło Whole Lotta Love i symboliczne Rock And Roll. Led Zeppelin zeszło ze
sceny. Tym razem chyba już na zawsze…
Wbrew tytułowi, podczas tego
koncertu nie zagrano Celebration Day
(wersja live jest dostępna na The Song
Remains The Same). Występ wyreżyserował Dick Carruthers. Dźwiękowcy
odwalili kawał świetnej roboty, bo na tych płytach nie słychać wielu defektów w
głosie Planta, a te niestety wystąpiły. Sam zainteresowany nie ukrywa tego i
przyznaje, że w samym Kashmir
dwukrotnie załamał mu się głos. Jego rzeczywistą formę da się zauważyć na
bonusie do wersji DVD. Zamieszczono tam film z próby z 6 grudnia 2007 z Shepperton.
Mimo wielkich nadziei, Led Zeppelin nie wyruszyło w światowe tournée ani nie
weszło do studia, aby nagrać kolejną płytę. Muzycy zaakceptowali nieuchronny
upływ czasu i rozeszli się. Nie zostali nawet na zorganizowanym po występie
afterparty (ponoć było to najlepsze afterparty w historii przemysłu
muzycznego). Robert Plant wyznał niedawno, że po show w O2 pojechał na kebab. Z
pokorą przyznaje, że czas Led Zeppelin po prostu minął, a on sam nie czuje się
na siłach wracać do przeszłości. Poza tym, obecnie jego zainteresowania
muzyczne dalece odbiegają od stylistyki rodzimej grupy.
Jeśli chodzi o Bonhama juniora,
to sprawdził się pierwszorzędnie. Od jakiegoś czasu (za sprawą Black Country
Communion i występów z Paulem Rodgersem) uważam go za godnego noszenia nazwiska
swojego wielkiego ojca. Nie wyobrażam sobie, aby na tym koncercie ktoś mógł
bębnić lepiej od niego. Z drugiej strony, cieszę się, że nie zdecydowano się na
zamieszczenie w secie numeru Moby Dick…
W rozmowie z magazynem „Mojo” Bonham przyznał, że wyluzował się dopiero po
czwartym utworze.
Uwielbiam Led Zeppelin! Kto ich nie lubi? Uwielbiam
też to, że ci muzycy nie odcinają kuponów od swojej sławy. Nie jeżdżą co roku w
trasę koncertową grając „the best of”. Plant nie próbuje iść w ślady Iana
Gillana i Deep Purple, których zupełny brak pokory dla swoich obecnych
możliwość przyprawia mnie o mdłości za każdym razem, gdy wybieram się na ich
koncert. Dzięki temu, że Led Zeppelin nie zasypują fanów kolejnymi składankami
albo archiwalnymi koncertami, każdy najmniejszy news z ich „obozu” jest przez
świat celebrowany. Tak też stało się z Celebration
Day. Dowodem na to niech będzie choćby fakt, że w dniu premiery tego albumu
nawet na fasadzie Pałacu Kultury w Warszawie pojawił się nieśmiertelny
zeppelin.
Sebastian Żwan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz