LIVE AT HULL
[UWAGA! Jeśli, Drogi Czytelniku,
nie masz tolerancji dla odautorskiej ponadprzeciętnej podniety związanej z samą
nazwą zespołu The Who, a co dopiero z każdą nutą, jaką ta nazwa ze sobą niesie,
to oszczędź swój czas i nie wczytuj się w poniższą recenzję.]
14 lutego 1970 roku odbył się koncert, którego zapis w postaci płyty
analogowej (a także kompaktowej) do dziś uchodzi za jeden z najlepszych albumów
live w historii muzyki rockowej. Oczywiście, chodzi o występ zespołu The Who na
Uniwersytecie w Leeds (płyta nosi tytuł Live
At Leeds). Dzień później grupa wystąpiła w Hull. Oba koncerty były dość
rozbudowane, bo składały się – w pierwszej części – z wyselekcjonowanych
największych hitów, a w drugiej – z rock-opery Tommy, która, nagrana rok wcześniej, przyniosła The Who światowe
uznanie.
Zapisem koncertu z Hull City Hall możemy cieszyć się dopiero od
niedawna. Po raz pierwszy zamieszczono go jako dodatek do reedycji Live At Leeds, wydanej z okazji
czterdziestej rocznicy koncertu. Jako samodzielne wydawnictwo Live At Hull jest dostępne od kilku dni
(premiera miała miejsce 20 listopada tego roku). Lista utworów jest bliźniaczo
podobna do tej z show z dnia poprzedniego. Pierwsza płyta to swoisty „the best
of” (oczywiście, do roku 1970), a druga to Tommy
w wersji live. Maximum R’n’B! Genialne rozbudowane partie gitarowe Pete’a
Townshenda, najlepsza na świecie gra na perkusji Keitha Moona i powalająca
skala głosu Rogera Daltreya. Tak w skrócie można podsumować ten materiał. Co z
basem? Otóż, tu właśnie leży przyczyna niewydania tego materiału w epoce.
Podczas pierwszych sześciu nagrań mikrofony nie rejestrowały partii basu Johna
Entwistle’a. Udało się to „naprawić” uzupełniając utwory liniami basu z… Live At Leeds! Oczywiście, są one
bezbłędne.
Występ otwiera Heaven And Hell,
którego nie sposób znaleźć na studyjnych płytach grupy, gdyż pochodzi z solowej
twórczości Johna Entwistle’a. Potem są I
Can’t Explain, Fortune Teller, Tattoo. Następnie słyszymy najlepsze możliwe
wykonanie Young Man Blues. Do dziś
wersja The Who tego utworu nie ma sobie równych. Po kilku kolejnych szlagierach
bandu zatrzymajmy się na Summertime Blues.
To chyba najszybsza wersja tego kawałka. Nie jest tak narkotyczna jak wykonanie
Blue Cheer, ale po prostu nie da się jej nie lubić. Na zakończenie tej części
dostajemy prawie szesnastominutowe My
Generation (z wplecionymi wersami „See me! Feel me! Touch me! Heal Me!”). W
odróżnieniu od Live At Leeds, tu
poszczególne kawałki są odrobinę dłuższe, przez co w secie zabrakło miejsca na Magic Bus. Drugi krążek to klasa sama w
sobie. Każdy, kto zna rock-operę Tommy,
wie, czego się spodziewać po tej części. Jej zakończenie w postaci We’re Not Gonna Take It zawsze doskonale
się sprawdza na koncertach The Who. Kapela wykorzystała je nawet podczas
występu z okazji zamknięcia Igrzysk Olimpijskich w Londynie.
Koncertowo The Who nigdy nie miało sobie równych.
Materiał na Live At Hull nie jest
niczym szczególnie zaskakującym, jeśli zna się na pamięć Live At Leeds. Jednak, dla prawdziwych fanów grupy od razu stanie
się pozycją nieocenioną i kolejnym już dowodem na świetność The Who.
Sebastian Żwan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz