BLUES FOR JIMI
Ciekawe ile jeszcze wydawnictw sygnowanych nazwiskiem Gary’ego Moore’a
można się spodziewać. Najnowsze z nich to zapis koncertu z londyńskiego
Hippodrome’u z 25.10.2007 roku. Koncertu nie byle jakiego, bo w stu procentach
oddającego hołd Hendrixowi. Występ miał miejsce czterdzieści lat po słynnym
festiwalu w Monterey, który spopularyzował muzykę The Jimi Hendrix Experience w
całych Stanach Zjednoczonych. Dodatkowo tego wieczoru pięć lat temu na scenie
pojawili się Mitch Mitchell (perkusja)i Billy Cox (bas) – ten pierwszy z
oryginalnego składu The Jimi Hendrix Experience, drugi – z Band Of Gypsys. Dziś
brzmi to jak kronika historyczna, gdyż Mitch Mitchell nie żyje już od czterech
lat, a sam Gary Moore odszedł w lutym 2011 roku. Tym bardziej album ten
powinien być znany jak najszerszej publiczności.
Wydawać by się mogło, że Gary Moore nie jest właściwą osobą do
uczczenia pamięci Jimiego. Gitarzysta nie był ulubieńcem wszystkich fanów
blues-rocka. Niektórzy uważali go za mocno przereklamowanego i nieco
zarozumiałego. Pozostawmy jego autorską działalność artystyczną do oceny przy
innej okazji. Tymczasem podczas tego koncertu jego gra okazała się być idealnym
odzwierciedleniem gitary Hendrixa. Dużo przesterów i improwizacji. Jego
interpretacja dobrze znanych utworów była bardzo bliska tej, którą za każdym
razem odkrywam słuchając krążków Jimiego. A wśród tych właśnie utworów znalazły
się takie klasyki, jak Purple Haze, Manic Depression, Foxey Lady, Angel, Fire, Hey Joe czy też Voodoo Child.
Elektryzująca gitara fantastycznie współgra z rewelacyjną sekcją rytmiczną.
Zastrzeżenia mam jedynie co do wokalu. Nie do jego jakości, bo tej nie można
zbyt wiele zarzucić. Chodzi mi o jego barwę. Głos Moore’a nie do końca pasuje
mi do numerów Hendrixa. O wiele lepiej sprawdza się w nich choćby Paul Rodgers,
którego koncertowy album The Jimi Hendrix
Set do dziś regularnie gości w moim odtwarzaczu. Na szczęście w muzyce
Hendrixa znaczenie wokalizy pozostaje daleko w tyle za dźwiękami gitary.
No cóż… W pewnym sensie Blues
For Jimi pozostanie świadectwem wirtuozerii nie jednego, a dwóch wielkich
gitarzystów, których nie ma już wśród nas, a których twórczość stanowiła w swoich
czasach kamienie milowe dla rozwoju rocka.
Sebastian Żwan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz