niedziela, 1 stycznia 2012

Koncerty: Paul Anka

Sala Kongresowa, 16.11.2011
Blisko 50 lat temu Paul Anka po raz pierwszy wystąpił w warszawskiej Sali Kongresowej. Zagrał wtedy 7 z 8 planowanych koncertów. Na kilka minut przed rozpoczęciem ostatniego z nich dowiedział się o śmierci prezydenta J.F. Kennedy’ego. Wyszedł na scenę ze łzami w oczach, przeprosił publiczność i powiedział, że tego wieczora nie może wystąpić. Żegnając się z polskimi fanami obiecał, że pewnego dnia wróci i dokończy co zaczął. Słowa dotrzymał. Powrócił do polskiej stolicy po blisko pół wieku. Przyleciał do Warszawy na jeden dzień przed koncertem, który poświęcił w całości na zwiedzanie miasta.
Kiedy nadszedł dzień koncertu nie opuszczał już hotelu w skupieniu oczekując wieczornego show. Pojawił się na scenie kilka minut po godz. 20.00. Rozpoczął od swojego największego przeboju pt. Diana. Zespół grał, a 71-letni artysta co chwilę zbiegał ze sceny szukając lepszego kontaktu z publicznością. Przez kilka minut witał tłumnie zgromadzonych fanów, całował kobiety, przybijał „piątki” z zajmującymi najbliższe miejsca. Porywał do tańca i zachęcał do wspólnego śpiewania. Kiedy milkł ostatni takt pierwszego utworu piosenkarz stanął znów na scenie i w kilku słowach przypomniał swój występ sprzed blisko 50 laty. Powiedział, że będzie to koncert wyjątkowy i bardzo cieszy się, że może tutaj wystąpić. „Dotrzymałem słowa i jestem” – krzyczał ze sceny.                             
Potem przyszedł czas na kolejne kompozycje z bogatej kariery legendarnego pieśniarza. Usłyszeliśmy między innymi You’re My Destiny. Później artysta przypomniał swoją coverową płytę. Pojawił się Jump grupy Van Halen i kilka utworów później Smells Like Teen Spirit Nirvany.
W pewnym momencie wszystkie światła zgasły. Paul Anka sam zasiadł przy fortepianie. Za chwilę tylko jedno delikatne jasne światło rozjaśniło bohatera wieczoru. „Pewnego dnia przyszedł do mnie młody chłopak. Powiedział, że chce ze mną pisać piosenki. Spędziliśmy kilka tygodni w studiu, pisaliśmy teksty, komponowaliśmy muzykę. Bardzo dobrze się to układało, świetnie się uzupełnialiśmy, lecz naszej współpracy nie udało nam się nigdy dokończyć. On stał się wielką gwiazdą. Nie zabierzemy się już nigdy do dokończenia naszego działa, gdyż on niedawno zmarł, ku rozpaczy całego świata. Muszę przyznać, że był to najbardziej utalentowany człowiek jakiego kiedykolwiek spotkałem – tym facetem był Michael Jackson” – powiedział lekko uderzając w klawiaturę fortepianu. W towarzystwie zespołu rozpoczął utwór pt. This Is It, który kiedyś wspólnie skomponowali, a który ukazał się na pośmiertnym albumie króla pop.
Kilka razy podczas całego koncertu z sufitu opuszczany był duży biały ekran, na którym wyświetlały się zdjęcia towarzyszące muzyce. Były to momenty szalenie sentymentalne, pełne wzruszenia. Na ekranie mogliśmy zobaczyć zdjęcia wszystkich córek i jedynego syna (który ma polskie korzenie) Paula Anki. Artysta wszystkich po kolei przedstawiał, a kiedy mówił o jedynym męskim potomku łzy ze wzruszenia spływały po jego policzkach. W utworach wspomnieniowych widzieliśmy zdjęcia Kanadyjczyka w objęciach Elvisa Presleya, grupy The Beatles, Chucka Berry’ego i wielu innych legendarnych postaci.
Koncert pełen był także utworów, które znamy z innych wykonań. Artysta postanowił umieścić je w set liście, gdyż do większości z nich to on napisał słowa. Nie zapominajmy, że jest on także znakomitym tekściarzem. Pojawiły się między innymi She’s A Lady z repertuaru Toma Jonesa czy My Way, wielki hit Franka Sinatry.
Paul Anka na każdym kroku wspominał, że to występ dla niego wyjątkowy i że długo zapadnie w jego pamięci. W drugiej części występu artysta znacznie więcej czasu spędzał „na widowni” niż na scenie. Biegał między krzesełkami, podawał mikrofon przypadkowym ludziom i zachęcał do wspólnego śpiewania. Podczas wykonywania utworów, pozował do wspólnych zdjęć, podpisywał płyty, a nawet rozmawiał przez komórkę pożyczoną od jednej z pań w pierwszym rzędzie!
Już po samym koncercie pojawiały się głosy, że był to występ znacznie bardziej energetyczny niż ten sprzed blisko 50 laty. Byli również i tacy, którzy widzieli także tamte koncerty. Był to bez wątpienia piękny wieczór i warto było spędzić go z muzyką legendarnego pieśniarza zza oceanu. Koncert trwał blisko dwie godziny i czterdzieści minut, co daje dowód na to, że ten sędziwy artysta wciąż czuje się znakomicie, jest w świetnej formie i nie myśli o muzycznej emeryturze.
Paweł Urbaniec

             

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz