Wydarzenia ostatnich tygodni dały mi dużo do myślenia o życiu, starości i nieodwracalnych zmianach. Po pierwsze wyprowadziłem się z domu, po drugie zmarła Whitney Huston, po trzecie usłyszałem na żywo utwory pisane przez samego Iana Curtisa, nie mówiąc już o tym, że w moim domu zagościła dawno już przeze mnie zapomniana muzyka zespołu Nirvana. W tym właśnie czasie moją uwagę przykuło nazwisko człowieka, a w zasadzie sam człowiek, tym bardziej, że padało ono przy okazji nazwiska May i zespołu Queen. Adam Lambert.
Wujek Google i ciocia Wikipedia pomogły mi ustalić jego historię, dotychczasowe osiągnięcia, zainteresowania, a nawet orientację seksualną. Lambert ma trzydzieści lat, zajął drugie miejsce w ósmej edycji amerykańskiego Idola, w finale zaśpiewał z zespołem Queen utwór We Are The Champions i myślę, że tu jest pies pogrzebany. Skąd w ogóle temat?
Jakiś czas temu mieliśmy okazję słuchać projektu Queen + Paul Rodgers. W listopadzie roku 2011 w Belfaście odbył się, krótki, bo zagrali jedynie trzy utwory (Show Must Go On, We Will Rock You i We Are The Champions), występ Queen z właśnie Adamem Lambertem na wokalu. Poznawszy historię tego muzyka, byłem ogromnie ciekaw, co spowodowało, że legenda formatu Queen zdecydowała się rozpocząć współpracę z takim artystą. Owszem, jego solowa kariera nabrała rozpędu odkąd wydał debiutancki album pół roku po wspomnianym występie w amerykańskim Idolu i oczywiście otarł się o Grammy w zeszłym roku. Już w trakcie projektu Queen z Rodgersem miałem duże obawy o efek,t a w tym momencie, gdy Brian May i spółka mają zamiar z kolegą Lambertem ruszyć we wspólną trasę, trzęsę się z przerażenia. Niezależnie od zachwytów Simona Cowella nad umiejętnościami wokalnymi Lamberta nadal uważam, że jest to jedynie wokalista popowy, który nadaje się zdecydowanie do wykonywania utworów typu Whataya Want From Me.
Jedna rzecz mnie zastanawia i zasmuca jednocześnie. Freddie Mercury zmarł dwadzieścia lat temu i bez wątpienia był jednym z najwybitniejszych wokalistów w historii muzyki rozrywkowej. Banałem jest stwierdzenie, że jego odejście bezpowrotnie zamknęło pewną erę działalności grupy, jednak uważam, że zastąpić się go nie da. To powoduje, że sytuacja Queen jest dość trudna. Rozumiem tęsknotę leciwego już Briana Maya za występami przed tysiącami fanów, ale w sytuacji, gdy podejmuje tak rozpaczliwe decyzje jak współpraca z Lambertem może okazać się, że ich Show dość szybko dobiegnie końca.
Michał Piotrowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz