Wybierając utwór Louie Louie nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak zawirowana jest jego historia. Otóż, z nieznanego powodu stała się pewnym hymnem dla każdego debiutującego zespołu. Od momentu jego powstania w 1955 roku, niemal nieustannie był nagrywany. Nazywany był najbardziej nieprzyzwoitą, obsceniczną piosenką, jednym z najlepszych popowych utworów, pierwszym punkowym utworem i utworem będącym łącznikiem między rock’n’rollem lat pięćdziesiątych i hard rockiem lat sześćdziesiątych. Nieznana jest dokładna liczba jego nagrań, jednak utrzymuje się w granicach półtora tysiąca. Jedynie Yesterday McCartneya prześciga go w tym rokowaniu.
Początek istnienia piosenki rozkręcał się skromnie. Został napisany przez Richarda Berry na serwetce między nagrywaniem „poważniejszego” materiału. Opowiada o marynarzu, który tęskni za swoją ukochaną, barmanką Louie na Jamajce. Sukcesu jednak nie odniosła i muzyk został zmuszony sprzedać prawa do utworu za 750 dolarów, by przeznaczyć pieniądze na własny ślub. O dziwo, utwór nie został odstawiony w kąt i stał się całkiem popularny wśród garażowych zespołów w północno-zachodniej części Stanów Zjednoczonych.
Rockin’ Robin Roberts był pierwszym, który nagrał bardziej rock‘n’rollowy cover Louie, a nie rhythm & blues, ale odniósł sukces jedynie w okolicach Seattle. Jednak, dzięki jego nagraniu, zespół The Kingsmen postanowił nagrać swoją wersję, która odniosła międzynarodowy sukces. Utrzymywała się na drugim miejscu list przebojów przez sześć tygodni. No i tu nasuwa się pytanie, dlaczego nie doszła do miejsca pierwszego. Otóż, oczywiście dlatego, że posiadała nieprzyzwoite i sprośne aluzje, których tak naprawdę tam nie było. Poważną sprawą zajęło się FBI, które na koncertach zespołu stało pod sceną i starało się wychwycić słowa, które były sprzeczne z zasadami moralnymi każdego szanującego się człowieka. Ponadto, piosenka została całkowicie zakazana w stanie Indiana z tego właśnie powodu. Po dwóch latach ciężkiego śledztwa, FBI postanowiło porzucić sprawę, która była właściwie nie do rozwiązania z powodu niewyraźnej dykcji wokalisty.
Mniej więcej w tym samym czasie Paul Reverre & The Raiders nagrało swoją wersję utworu. Niefortunnie The Kingsmen odnosili większy sukces, jednak nie można nie docenić widowiska, jakie towarzyszyło każdemu występowi The Raiders. Naciągając, można to nazwać skromnym początkiem glam rocka, gdzie panowie ubierali się w szalone świecące kostiumy i od czasu do czasu podpalali sobie włosy.
W 1964 roku zespół The Kinks dopiero co rozpoczynał swoją karierę. Jego pierwszy hit You Really Got Me został napisany właśnie na podstawie Louie Louie, które też nagrali. Jest to raczej wierna kopia The Kingsmen. Co innego tyczy się wersji The Beach Boys z tego samego roku, która utrzymuje się w charakterystycznych plażowych klimatach zespołu. Innym całkiem oryginalnym podejściem do utworu mogą pochwalić się The Sandpipers w 1966 roku, którzy znacznie zwolnili tempo i stworzyli sentymentalną balladę. Po hiszpańsku. Dla fanów punka polecam wersje The Troggs i The Sonics, którzy nagrali covery podchodzące pod protopunk z surowym, niedbałym wokalem. Szczególnie ciekawie brzmi The Sonics, biorąc pod uwagę, że był to rok 1968.
Przechodzimy do kolejnej dekady. Lata siedemdziesiąte, kiedy każdy szanujący się zespół prędzej czy później zabrał się za ten szlagier. Poczynając od Motorhead z zachrypniętym głosem Lemmiego, The Stooges z krzyczącym Iggym Popem, kończąc na The Clash, gdzie Joe po swojemu interpretuje niezrozumiały tekst. Uwagę jednak należy skupić na Toots & The Maytals, których wersja wyróżnia się na tle innych. Zespół rocksteady z sekcją dęta rozbudował prosty utwór z hipnotyzującym rytmem. Jest to jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy cover tego utworu. Dla kontrastu wspomnę jeszcze o Led Zeppelin, z Johnem Paulem Jonesem na Hammondach, które znacznie ubarwiają osłuchany już utwór. Może to kwestia zespołu, ale piosenka brzmi świetnie.
Zespół hardcore punkowy Black Flag dostał wiele pozytywnych recenzji za swoją interpretację. Jednak, biorąc prosty już utwór i nagrywając go w tym właśnie klimacie, do mnie nie przemówili. Można jednak nadrobić straconą minutę i dwadzieścia sekund słuchając The Grateful Dead, którzy dodali pianino i saksofon w połowie występu. Znacznie bardziej przekonujące są te ambitniejsze wersje. Joan Jett nie przeszkadzało, że utwór opowiada o ukochanej i sama się za niego zabrała dorównując i prześcigając niektóre wersje śpiewane przez mężczyzn. Słuchając kolejnej, niezliczonej wersji w pewnym momencie wszystkie zlewają się w jedną całość. Dlatego wykonanie The Fat Boys brzmi świeżo. Hip hop z lat osiemdziesiątych, z charakterystycznym riffem Louie. Punkt za odwagę i kreatywność.
Skoro wykonań Louie Louie jest jedynie tysiąc pięćset, można by pisać i pisać i nic z tego by nie wynikło. Dlaczego właściwie ten utwór jest tak popularny, skoro niczym się nie wyróżnia i nic nowego nie wprowadził do świata muzyki? Jego przewagą jest prostota, łatwy rytm, który od razu zostaje w pamięci. Stał się oczywistością w repertuarze każdego zespołu. Po tylu latach stał się rzeczą świętą. Jedna stacja radiowa w Californi postanowiła grać go na okrągło. Trwało to 63 godziny, bez powtarzania żadnej wersji! Przez kolejne lata będzie jeszcze nagrywany, odnawiany, przerabiany. Jest na tyle neutralny, że każdy po swojemu może go zinterpretować. A najlepsze jest to, że nie jest on wcale taki popularny…
Ula Nieścioruk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz