Palladium, Warszawa, 11.02.2012
Na koncert Petera Hooka w warszawskiej Proximie bilety wyprzedano tydzień przed występem. Sam kupiłem ostatni z dostępnych w elektronicznej sieci sprzedaży biletów. Tak duża popularność narzuciła organizatorom wybór większego lokalu. Wybór padł na Palladium.
Byłem niezmiernie ciekaw, co zaprezentuje Peter Hook z zespołem The Light. Mimo tłumów na zewnątrz, do klubu udało się wejść dość szybko. Koncert zaczął się bez opóźnień, a Hook zapowiedział, że zagrają kilka utworów z czasów sprzed Joy Division – z repertuaru Warsaw. Występ otworzyło At A Later Date, mieliśmy również okazję usłyszeć No Love Lost, Leaders Of Men, Warsaw, Failures oraz Digital. Po tym utworze zaczął się główny punkt programu, a mianowicie całe Unknown Pleasures Joy Division. Publiczność zgromadzona w Palladium z wielkim entuzjazmem przyjęła otwierający wspomnianą płytę Disorder. Mimo że Peter Hook wyszedł na scenę z gitarą, to grał na niej raczej z rzadka, głównie zajmując się śpiewaniem, z czym dobrze sobie radził. I tak minęło nostalgiczne Day Of The Lords, po nim Candidate i Insight. Cały zespół, poza basistą wspierającym Hooka, ubrany był w stylu, w jakim nosili się muzycy Joy Division, sam Hook natomiast miał na sobie koszulkę z okładką płyty Closer. Zagrali New Dawn Fades - utwór, dla którego warto było przyjść na koncert. Następnie She’s Lost Control i energiczne - jak na Joy Division - Shadowplay. Za plecami muzyków cały czas wyświetlany z projektora był obraz okładki płyty Unknown Pleasures. Usłyszeliśmy Wildernes i Interzone, podczas którego cała publiczność tańczyła pogo, a występ zamknęło I Remember Nothing. Zespół zszedł ze sceny.
Muzycy po chwili powrócili i w ramach pierwszego bisu zagrali jeszcze sześć utworów, między innymi Atmosphere, Isolation oraz These Days. Drugi bis był wisienką na torcie, Hook zadedykował Transmission Ianowi Curtisowi, następne Love Will Tear Us Apart śpiewali wszyscy, a występ zakończyło Ceremony.
Występ Petera Hooka & The Light polecam absolutnie każdemu fanowi Joy Division. Żaden utwór nie odbiegał znacząco od wykonań studyjnych. Uważam to za duży plus, ponieważ improwizacja mogłaby okazać się tu zgubna. Poza tym, w końcu to jedyna okazja, żeby poczuć atmosferę twórczości Iana Curtisa i kolejna, by bawić się przy dobrej muzyce.
Michał Piotrowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz