Jakiś czas temu zrobiło się głośno o amerykańskiej wokalistce Elizabeth Woolridge Grant, znanej jako Lana Del Rey (kombinacja imienia jednej z większych gwiazd złotej ery Hollywood Lany Turner i Forda Del Rey). Jej postać budzi skrajne emocje zarówno wśród publiczności jak i krytyków.
Skąd zatem bierze się ta dziwna fascynacja Laną? Po pierwsze, niewiele wiadomo o niej samej. Jest córką milionera, Roba Granta, chociaż w wywiadach twierdzi, że jeszcze niedawno mieszkała w przyczepie kempingowej i „nie było jej stać na płatki“. Wyznała również, że jej charakterystyczny głęboki kontralt jest skutkiem upadku z drzewa w dzieciństwie i połamania żeber. Wiadomo, że Del Rey ma na swoim koncie EP z 2008 roku zatytułowany Kill Kill i nagrany jeszcze jako Lizzy Grant. Kontrowersje budzi fakt, że został on dość szybko wycofany ze sprzedaży w iTunes. Lana Del Rey narodziła się dopiero przy okazji wydania albumu Born To Die (ukazał się na początku tego roku).
Media dyskutują o jej ustach (poprawiane czy nie?), dzieciństwie, o tym, czy jest ona prawdziwą artystką czy zwykłym produktem stworzonym i promowanym przez sztab profesjonalistów. Mam jednak wrażenie, że gdzieś umyka sprawa najważniejsza, czyli muzyka Lany. Za swoje inspiracje podaje między innymi Kurta Cobaina czy Bruce’a Springsteena, a jej styl określany jest jako „gangsterska wersja Nancy Sinatry“. Jej bezsprzecznie największym atutem jest głos – niski, hipnotyzujący i pełen emocji. Trzeba w dodatku przyznać, że podczas występów na żywo radzi sobie tak samo dobrze, jak w nagraniach studyjnych. Jeśli dodać do tego przyzwoite aranżacje, otrzymujemy produkt łatwo wpadający w ucho, całkiem przyjemny i trafiający do szerszego grona odbiorców.
Del Rey ponoć stwierdziła, że w muzyce powiedziała już wszystko, co chciała poprzez album Born To Die i nie zamierza kontynuować kariery na tym polu. Jak będzie, zobaczymy. Być może stanie się tylko jedną z „ciekawostek“, o których szybko się zapomina albo rozwinie się muzycznie i udowodni, że jest wartościową, samodzielną artystką.
Marta Szczepańska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz