OLD SOCK
Eric Clapton zarówno tytułem swojego nowego albumu, jak i jego okładką (zdjęciem
autora podczas urlopu na Karaibach zrobionym iPhonem), chce nam dać do
zrozumienia, że jest już podstarzałym dziadem. Lecz czy robi to mając na celu zademonstrowanie
dystansu do własnej osoby, ukazania świadomości odnośnie swojego wieku,
jednocześnie zaskoczenia nas wspaniałą zawartością albumu? Bo tak naprawdę
muzyka również pasuje do klimatu rodem z ośrodka dla seniorów na Florydzie.
Old Sock jest zbiorem ulubionych utworów Claptona, z czego
większość, jak Our Love Is Here To Stay,
to jazzowe ballady z pierwszej połowy ubiegłego wieku. Nie brakuje też nowszych
kompozycji jak Your One And Only Man
Otisa Reddinga czy Further On Down The
Road autorstwa Taj Mahal (który notabene gościnnie występuje na albumie) z
2008 roku. Niestety większość kawałków utrzymywana jest w reggae’owym tonie.
Nie znaczy to, że cała płyta wywodzi się z Karaibów. Jednym z wyjątków jest Still Got The Blues Gary’ego Moore’a,
przy akompaniamencie Steve’a Winwooda, jednak nowe wykonanie mocno odbiega
werwą od bądź co bądź już spokojnego kawałka.
Na płycie znajdują się dwie nowe kompozycje, lecz Clapton nie jest autorem
żadnej z nich. Gotta Get Over jest
jednym ze żwawszych utworów na krążku i najbardziej przypominających
wcześniejsze dokonania artysty, jednak nie zwraca na siebie uwagi. Więcej
szczęścia ma Every Little Thing,
które psuje jednak pod sam koniec chórek dziecięcy, nie dorównujący do floydowskiego
Another Brick In The Wall czy lennonowego
Happy Xmas (War Is Over).
Omawiając charakter utworów, zapomniałam zupełnie wspomnieć o grze na
gitarze wirtuoza. Prawda jest taka, że prawie jej na albumie nie ma. Slowhand
faktycznie nie spieszy się z instrumentem i dźwięki gitary pojawiają się co
parę sekund.
Wracając do zadanego przeze mnie pytania, czy Clapton chciał przez ten
album wykazać się kunsztem muzycznym. Pewnie nie, lecz artysta jest na takim poziomie
zaawansowania w swojej karierze, że może sobie pozwolić na nagranie albumu „dla
siebie”, w hołdzie swoim idolom z dzieciństwa i późniejszych lat. W takim razie
to Claptonowi należy się ocena, czy nowe dokonanie spełnia jego oczekiwania.
Mnie natomiast pozostaje stwierdzić, że album nadaje się do puszczania w tle,
kiedy nie trzeba się skupiać nad muzyką. I to pod warunkiem, że komuś nie
przeszkadza reggae.
Ewa Nieścioruk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz