czwartek, 18 kwietnia 2013

Płyty: Eric Clapton

OLD SOCK




Eric Clapton zarówno tytułem swojego nowego albumu, jak i jego okładką (zdjęciem autora podczas urlopu na Karaibach zrobionym iPhonem), chce nam dać do zrozumienia, że jest już podstarzałym dziadem. Lecz czy robi to mając na celu zademonstrowanie dystansu do własnej osoby, ukazania świadomości odnośnie swojego wieku, jednocześnie zaskoczenia nas wspaniałą zawartością albumu? Bo tak naprawdę muzyka również pasuje do klimatu rodem z ośrodka dla seniorów na Florydzie.
Old Sock jest zbiorem ulubionych utworów Claptona, z czego większość, jak Our Love Is Here To Stay, to jazzowe ballady z pierwszej połowy ubiegłego wieku. Nie brakuje też nowszych kompozycji jak Your One And Only Man Otisa Reddinga czy Further On Down The Road autorstwa Taj Mahal (który notabene gościnnie występuje na albumie) z 2008 roku. Niestety większość kawałków utrzymywana jest w reggae’owym tonie. Nie znaczy to, że cała płyta wywodzi się z Karaibów. Jednym z wyjątków jest Still Got The Blues Gary’ego Moore’a, przy akompaniamencie Steve’a Winwooda, jednak nowe wykonanie mocno odbiega werwą od bądź co bądź już spokojnego kawałka.
Na płycie znajdują się dwie nowe kompozycje, lecz Clapton nie jest autorem żadnej z nich. Gotta Get Over jest jednym ze żwawszych utworów na krążku i najbardziej przypominających wcześniejsze dokonania artysty, jednak nie zwraca na siebie uwagi. Więcej szczęścia ma Every Little Thing, które psuje jednak pod sam koniec chórek dziecięcy, nie dorównujący do floydowskiego Another Brick In The Wall czy lennonowego Happy Xmas (War Is Over).
Omawiając charakter utworów, zapomniałam zupełnie wspomnieć o grze na gitarze wirtuoza. Prawda jest taka, że prawie jej na albumie nie ma. Slowhand faktycznie nie spieszy się z instrumentem i dźwięki gitary pojawiają się co parę sekund.
Wracając do zadanego przeze mnie pytania, czy Clapton chciał przez ten album wykazać się kunsztem muzycznym. Pewnie nie, lecz artysta jest na takim poziomie zaawansowania w swojej karierze, że może sobie pozwolić na nagranie albumu „dla siebie”, w hołdzie swoim idolom z dzieciństwa i późniejszych lat. W takim razie to Claptonowi należy się ocena, czy nowe dokonanie spełnia jego oczekiwania. Mnie natomiast pozostaje stwierdzić, że album nadaje się do puszczania w tle, kiedy nie trzeba się skupiać nad muzyką. I to pod warunkiem, że komuś nie przeszkadza reggae.

Ewa Nieścioruk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz