O potrzebie słuchania progresywnych brzmień (krótki, acz
szczery felieton)
Wielokrotnie
każdy z nas ma gorszy dzień, źle się czuje czy najzwyczajniej w świecie ma
wszystkich i wszystkiego dość. To proste jak rogalik - jak mawiała moja wychowawczyni
w liceum. Wtedy dochodzi także do eskalacji naszej zewnętrznej nienawiści do
otaczającego świata. I właśnie wówczas każdy z nas musi sobie odpowiedzieć na
jedno, niezwykle istotne pytanie: co pozwala nam na całkowite wyzerowanie
mózgownicy i powrót do świata żywych? Jeżeli chodzi o mnie, to zawsze wtedy mam
dylemat w postaci godziny ciszy i medytacji... albo dorwania się do kolekcji
płyt, które od niedawna leżą zabezpieczone przed morderczym kurzem w
zabudowanej szklanej szafie. Niektórzy z czytelników oczywiście w tym momencie
dorzuciliby do tej jakże skromnej listy swoje pomysły, jednak na potrzeby dalszych
wywodów, wcześniej wspomniane dwa starczą w zupełności.
Czemu warto
niekiedy wybrać niezwykle kuszącą biblioteczkę kompaktowo-winylową? Odpowiedź
kryje się w niezwykle dobranym połączeniu nośnika muzycznego z odpowiednio
dużym sprzętem grającym i mięsistym wzmacniaczem. Umówmy się, że każdy z nas
-muzycznych maniaków – ma bzika na punkcie wieży głośnogrającej, która raz na
jakiś czas pełni rolę domowego sanktuarium muzyki. Wybieranie playlisty na
każdą godzinę naszego kryzysu i desperackich prób powrotu do rzeczywistości traktujemy
jako ceremonię najwyższej wagi, a same nośniki mocnych brzmień otaczamy niemal
boskim kultem... Ale chwila czy my tego naprawdę potrzebujemy? Czy to jest
konieczne? Czy mięsożerna uczta dla naszych uszu jest warta takiego poświęcenia
czasu i umysłu w świecie, w którym nasze życie jest napędzane przez kolejne
posty do polubienia na twarzoksiążce? Jako zdecydowany przeciwnik życia w
pośpiechu i wariactwie powiem – TAK!
W swoich
założeniach każde progresywne brzmienia miały się buntować przeciw ówczesnej
stagnacji kulturowej w postaci trendów muzyki klasycznej, jazzowej etc. Młodzi
ludzie tworzący w latach 60-tych i 70-tych podstawy i coraz to doskonalsze
formy progresji musieli zmierzyć się – jako buntownicy – ze starym pokoleniem
klasyków. Czy można w takim razie przejść obok tak niesamowicie wyrażonemu
konfliktowi starego z nowym i delikatnego z dynamicznym? Praktycznie rzecz
ujmując mamy do czynienia z muzyką „klasyczną” i mistrzowską w wydaniu XX
wieku, bo to właśnie kunszt tych wirtuozów doprowadził do sytuacji, w której
klasycy gatunku tj. Yes, King Crimson, ELP, Focus czy Genesis są do dziś
słuchani i rozchwytywani przez coraz to młodsze pokolenia fanów mięsistego
grania. Wydaje się, że także właśnie w tym zawarta jest odpowiedź na pytanie czemu
z taką czcią zajmujemy się naszymi płytowymi sanktuariami i eksponujemy je tak,
by każdy odwiedzający nas gość mógł zawiesić oko na dziełach takich jak: In and Out of Focus (1970), Argus (1972), Pictures At An Exhibition (1972) czy Close to the Egde (1972).
Mój drogi fanie
progresywnych brzmień nie miej złudzeń, bo jesteś tak samo, jak każdy z nas, próżny niczym diabeł. Niech cię nie zwiodą
plusy naszego hobby, gdyż jesteśmy poprzez słuchanie muzyki „bezbożnej i
łupanej” narażeni na podziw ludzi mądrych i niezrozumienie ignorantów. Jednak
jak przerażającą i soczystą chwilą jest moment, w którym umęczeni jak konie
pociągowe zasiadamy na kanapie, przygaszamy światła i rozpływamy się w
13-minutowym wykonaniu In Memory of
Elizabeth Reed (The Allman Brothers
Band At Fillmore East, 1971).
Chcąc kończyć te wywody i wreszcie zniecierpliwionemu
i znudzonemu czytelnikowi odpowiedzieć na pytanie zadane na samym początku
tekstu można by stworzyć pewną bardzo ciekawą ścieżkę odpowiedzi. Po pierwsze
kuszące jest zaryzykowanie twierdzenia, w którym udowodnialibyśmy, że słuchanie
takiej, a nie innej muzyki kieruje nas w stronę ekstrawagancji i bycia – uwaga
trzymamy się mocno! – dosyć dziwną odmianą hipsterów? Mam nadzieję, że
większość czytelników w tym momencie mocno popukała się w głowę... Z drugiej
strony moglibyśmy powiedzieć, że to normalne zachowanie, gdyż każdy słucha
tego, co lubi. Świetnie! Ale w takim razie co spowodowało, że słuchamy
progrocka i mamy ogromną potrzebę zanurzana się w ten jakże niesamowity świat
brzmień i głosów?! Jako wieloletni muzyczny uzależnieniec powiem, że jest to po
części czysta miłość do kawałka niesamowicie wykonanej pracy. Czaruje nasz
kunszt każdej dopracowanej nuty, taktu, które pełnią dla nas funkcję biletu w
stronę bezgranicznego zaufania i miłości do progresji. Potrzeba słuchania
muzyki w narodzie powinna być i się rozwijać. Aż kusi człowieka parafraza
pewnego hasła... „Nie słuchasz progrocka, nie idę z Tobą do łóżka!”, ale czy
tak naprawdę jest? Chyba nie. Nie zakładamy, że nasze grono będzie powiększało
się z dnia na dzień. My chyba potrzebujemy dźwiękowej kontemplacji i uniesienia
spowodowanego każdą zwariowaną nutą, która wykrzywia się na pięciolinii
przyjmując coraz to bardziej szalone kształty. Progresywni szaleńcy wszystkich
krajów łączcie się!
Tomasz Związek
Notka o
autorze:
Miłośnik muzyki „bezbożnej i łupanej”, nauczyciel,
historyk i regionalista pełną gębą. W wolnych chwilach spacerowicz i fotograf.
Do życiowych pasji zalicza podróżowanie za pomocą roweru. Obecnie mieszka w
Warszawie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz