MIND CONTROL
Mind
Control to
muzyczna heroina. Dlaczego? Bo, podobnie jak wspomniany narkotyk, uzależnia od
pierwszego kontaktu. Nie wiem, czy to za sprawą ciemnych mocy, którymi Wujek
Kwas niewątpliwie włada, ale stałem się ćpunem, który dopuści się wszelkich
obrzydliwości, aby tylko zaspokoić głód. Uncle Acid kontroluje mój umysł!
O fantastycznej drugiej płycie (Blood Lust) tajemniczego Wujka Kwasa
pisaliśmy w styczniu. Czas na kontynuację tej ekscytującej przygody!
Gdybym musiał wybrać najbardziej
powalające „nowe” grupy, to bez wahania wymieniłbym Graveyard i właśnie Uncle
Acid & The Deadbeats. Jakikolwiek news z obozu jednej z tych kapel wywołuje
u mnie wielkie podniecenie i oczekiwanie na kolejne nieziemskie przeżycia,
których dostarcza ich muzyka. Taki też stan towarzyszył mi w ostatnich
tygodniach, kiedy to oczekiwałem na premierę albumu Mind Control. 15 kwietnia premiera stała się faktem. Już dzień
później byłem po pierwszych kilkunastu przesłuchaniach i namiętnych
obmacywaniach mojego egzemplarza płyty. Na okładce widnieje ośnieżony szczyt (zapewne
Mt. Abraxas z jednej z piosenek) . Obok tytułu albumu napisano: „basic concepts in brainwashing”. Książeczka
zaktualizowała moją wiedzę na temat muzyków. Wiem już, że Wujek Kwas to tak
naprawdę K. R. Starrs (wokal i gitara) i to on jest odpowiedzialny za teksty i
kompozycje. Na płycie Mind Control
zagrali jeszcze Yotam Rubinger (wokal i gitara), Dean Millar (bas) oraz Thomas
Mowforth (perkusja), wygląda więc na to, że to nie jest skład z Blood Lust. Ciekawostką są również
zamieszczone na końcu książeczki podziękowania. Wymienieni są w nich m.in. Master (zapewne Tony) Iommi i… Charles Manson! Czas
na muzykę.
Dziewięć kompozycji – żadna
poniżej czterech minut. Materiał nagrany na setkę. Przesterowane gitary. Wpływy
stoner rocka, zapatrzenie w Black Sabbath, domieszka doom metalu,
hipnotyzujący, a zarazem zrzeszający nowych wyznawców, wokal. Pełnia
tajemniczości. Publiczność dostaje tylko to, na co zgodzą się muzycy; żądni
informacji… wiedzy oświecani są w takim stopniu, w jakim pozwolą na to artyści.
Na początek wolne Mt. Abraxas, na
które wspinamy się w poszukiwaniu Boga. Później szybsze Mind Crawler, które riffem przypomina nieco I Wanna Be Your Dog The Stooges. Schodzimy z góry, aby zaprowadzić
tyranię. Poison Apple dostępny jest
jako singiel już od kilku tygodni. To bardzo chwytliwy i narkotyczny numer. Następnie
wolniejsza sekcja rytmiczna w Desert
Ceremony, aby chwilę później rozpędzić się w Evil Love. Refren tego utworu bardzo szybko zapada w pamięć i z
pewnością będzie stałym punktem koncertowym zespołu. Muzycy sięgają też do
korzeni. Death Valley Blues to
rozkręcający się kawałek, który niejeden zapewne nazwie balladą. Fajna
przesterowana gitara dodaje mu mrocznego klimatu. Apogeum hipnozy nastaje wraz
z Follow The Leader, w którym
wykorzystano hinduskie motywy i baaaardzo psychodeliczne naleciałości rodem z
The 13th Floor Elevators. W pewnym momencie dźwięki sitary opętują
słuchającego. Valley Of The Dolls
wyróżnia się bardzo solidnymi solówkami gitarowymi. Devil’s Work otwierają potężne uderzenia w bębny i mruczący wokal.
Od razu przenosimy się w sam środek jakiegoś czarnego rytuału. Ostatnie dwie
minuty utworu to jakby wybudzanie… Dochodzi koniec albumu, a słuchający musi
choćby spróbować wyjść z transu. Jednak, z uwielbienia dla Uncle Acid nie da
się wyjść. Przygoda z każdą stworzoną przez nich nutą jest na wagę złota.
Sebastian Żwan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz