czwartek, 18 kwietnia 2013

The Stubs

DRUGIE SAMOBÓJSTWO 


Nastąpił taki moment w moim życiu, że całkowicie odwróciłem się od polskiej muzyki. I koniec. Nic mnie nie przekonywało. Polski badziew walił do mnie drzwiami, oknami, w sklepach, radio i przed komputerem. Trzeba było przed nim uciekać. I to nie dlatego, że przeszkadza mi nasz język. To dla tego, że Polacy zapomnieli jak gra się rock and rolla. Bo ile można słuchać Maanamów, Perfectów, Brygad Kryzys i innych Budek? Świeżej krwi jak na lekarstwo.
Wtedy, w  jednym z najlepiej zaopatrzonych sklepów z płytami w Łodzi znajomy pokazał mi straszną zieloną okładkę. Stwierdził, że może nie wygląda, ale fajnie chłopaki grają. No i tak stałem się najszczęśliwszym posiadaczem albumu zespołu The Stubs zatytułowanego po prostu The Stubs.
I jakie było moje zdziwienie jak okazało się, że to Polacy, i jakie szczęście, że z Warszawy i akurat grają na festiwalu, na który bilet leżał na moim biurku. W zasadzie byli tam jedynym zespołem, na którego koncert naprawdę nie mogłem się doczekać.
O co chodzi? Stale poszukuję. I wiecznie mam wrażenie, że usłyszałem już wszystko, co mógłbym obdarzyć sympatią. To był akurat taki moment, że osłuchała mi się większość znanych mi zespołów i desperacko poszukiwałem czegoś urywającego jaja. Być może właśnie dlatego tak polubiłem Stubsów. Spotkałem się z zarzutami, że nie są oryginalni, odgrzewają kotleta i prochu nie wymyślili. No jasne Panie Redaktorze z najbardziej poczytnej muzycznej gazety w Polsce! Brawo! Wielkiego odkrycia nie dokonałeś...
Siłą zespołu nie jest jego oryginalność tylko gigantyczna energia, jaka płynie z ich kawałków. Porównania z Motorhead są zupełnie na miejscu - zespół na początku kariery wykonywał nawet na koncertach Ace Of Spades. Poza hard rockowymi riffami znajdziemy tu też trochę bluesa i zdarty, idealnie pasujący do gitary głos.
Pierwszą płytę można bez problemu kupić w sklepach dużych sieci na M i S. Druga dopiero ukazała się na rynku. 10.04.2013 zespół zagrał release party w Powiększeniu, gdzie można było ją nabyć. Zatytułowana jest Second Suicide. Warto było zamówić ją w preorderze ze względu na unikatową naszywkę. Nieeeee, kitowałem - naszywka nie była warta czekania tak długo. Raz włączona gra u mnie non stop, gdzie tylko może. W samochodzie, domu, iPodzie, You Tube’ie i wszelkich innych.  Okładka Second Suicide jest już na poziomie, zresztą podczas trasy promującej płytę można nabyć koszulki z grafiką z tej płyty – naprawdę eleganckie.
W prasie drukowanej bądź internetowej często określa się Stubs mianem „drugich”, „następnych po”, bądź „wzorujących się na The Black Tapes”. Niech Was to nie myli. Black Tapes zanim powstali chcieli być Stubsami, poszli tylko w inną stronę. Prawdą jest, że zespoły koncertowały razem i prawdopodobnie mają dobre relacje, ale to tych drugich stawiam na pierwszym miejscu.
Gdybym miał wybrać mój ulubiony kawałek z płyty The Stubs,  wybrałbym całą płytę. Serio. Jest bardzo równa, z kilkoma wyróżniającymi się momentami, ale cała jest niezwykle… równa! No może odrobinę wyróżnia się Set Me Free, którego w Powiększeniu nie usłyszeliśmy i niech będzie Rudolf. I bardzo fajny kawałek Ain’t Trick Irene. Z drugiej, o której napiszę jak już do mnie dotrze zdecydowanie warto wyróżnić kawałek, który Stubs będą grać na bisy za kilka lat jak już wydadzą tuzin płyt  – Nation Of Loosers.
Także tego. Na koncerty! Stubsi nadzieją polskiej sceny rockowej!


Michał Piotrowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz