Tribute To Jack Johnson
Milesa Davisa chyba nikomu nie
trzeba przedstawiać – powszechnie znany trębacz wyrobił sobie reputację jednego
z najważniejszych muzyków ogólnie pojętego jazzu. Ze szczególnym naciskiem na
„ogólnie pojętego”.
Są podzielone opinie na temat
jego innowacyjności i kunsztu gry (sam postawiłbym przed nim Clifforda Browna,
Freddiego Hubbarda czy Lee Morgana, gdybyśmy mówili o sztuce opanowania
trąbki), ale z pewnościa nie można o nim powiedzieć, że trzymał się kurczowo jednego
stylu. Był muzykiem-kameleonem, pomimo jazzowych korzeni (muzycznie dojrzewał
wśród prawdziwych tytanów jazzu lat 40 i 50, takich jak Charlie „Bird” Parker,
Dizzy Gillespie, Thelonious Monk...) doskonale poruszał się w estetyce fusion,
rockowej czy hip hopowej. Jednym z jego najmocniej rockowych albumów,
jednocześnie obecnie najwyżej cenionych jest Tribute to Jack Johnson. Pech sprawił, że stał się również jednym z
najbardziej niedocenionych.
Album Tribute to Jack Johnson był soundtrackiem do filmu dokumentalnego
wyreżyserowanego przez Williama Caytona o oczywistym tytule Jack Johnson. Opowiadał on historie
tytułowego afroamerykańskiego boksera, słynnego mistrza wagi ciężkiej.
Początkowo muzyką do filmu miał się zająć funkowy perkusista Buddy Miles, ale
odrzucił propozycję. Davis przyjął robotę z zamiarem napisania muzyki „do
tańca” jak to określił w swojej autobiografii (pisał, że ruchy bokserskie
kojarzą mu się z krokiem tanecznym). Niestety film, choć zebrał pochlebne
recenzje krytyków, nie zdobył popularności, co negatywnie odbiło się na
przyjęciu albumu. Davis znany ze swoich uprzedzeń do białych, obwiniał ich o
umyślne zaniechanie promocji płyty, podejrzewając, że obawiali się z jego
strony konkurencji dla białych muzyków rockowych.
W składzie wystąpili: Miles Davis
na trąbce, Hancock na klawiszach, McLaughin na gitarze, Steve Grossman na saksofonie Sopranowym,
Michael Henderson na gitarze basowej oraz Bill Cobham na perkusji. Dodatkowo
gościnnie na stronie B usłyszymy Waynea Shortera, Chicka Coree, Zawinula,
Dave'a Hollanda i Tonny'iego Williamsa. Znana plejada, której większość już
wcześniej zasilała zespoły Milesa, szczególnie te poprzedzające Tribute... czyli słynące z eksperymentów
z fusion In a Silent Way czy Bitches Brew. Szczególną role odegrał
tutaj McLaughin, który dodał muzyce
brudnego, rockowego, czasem funkującego brzmienia, przywodzącego na myśl lata
60'.
Tribute to Jack Johnson składa się z zaledwie dwóch dwudziestoparominutowych
utworów, naszpikowanych improwizacją. Pierwszy z nich – „Right Off” to
drapieżny, hardrockowy kawałek. Otwiera go luźna improwizacja McLaughina –
Davis instruował go, aby grał tak, jakby „nie potrafił grać na gitarze”. Po 2
minutach z impetem wkracza trąbka Milesa, atakująca słuchacza krzykliwym
brzmieniem. Z początku zdaje się prowadzić dialog z gitarą, by zaraz potem
wtargnąć na pierwszy plan. Po 10 minutach perkusja i gitary gwałtownie
odchodzą, Miles zostaje sam na scenie. Efekt echa dodaje psychodelii jego
improwizacji. Nieobecni po chwili wracają wprowadzając do utworu nowego gościa
– saksofon sopranowy. To właśnie solówki Steve'a Grossmana należą do moich
ulubionych na Right Off. Z wypiekami
na twarzy opisałem dopiero połowę utworu, a uwierzcie mi - potem jest tylko
lepiej. Na szczególną uwagę w drugiej części zasługują kosmiczne klawisze
Hancocka. Jak ktoś kiedyś trafnie napisał – to dla Right Off warto kupić ten
album.
Yesternow jest o wiele spokojniejsze, zaczyna się od wolnego, ale
budującego w słuchaczu poczucie napięcia, transowego basu – znany patent, który
usłyszeć możemy chociażby w Miles Runs the Voodo Down z Bitches Brew. Tutaj trąbka (zgodnie z
charakterem utworu) wchodzi na scenę dyskretnie. W ślad za nią zakradają się
pozostałe instrumenty. W tym kawałku usłyszymy więcej szmerów, „elektrycznego”
hałasu.
Całość zamyka wybrzmiewający głos
Johnsona „I'm Jack Johnson – heavyweight champion of the world! I'm black! They
never let me forget it. I'm black all right; I'll never let them forget it.” czyli „Jestem Jack Johnson – mistrz
świata ciężkiej wagi! Jestem czarny! Nigdy nie pozwolili mi o tym zapomnieć.
Zgoda, jestem czarny; nigdy nie pozwolę im o tym zapomnieć.”. Nie sposób oprzeć
się wrażeniu, że istnieje pewien wspólny mianownik między historią Jacka
Johnsona i Milesa Davisa. Tak jak Jack, Miles stanął do walki, walki o
zaistnienie w świecie muzycznym, zdominowanym przez białych muzyków, szefów
wytwórni, krytyków, jednocześnie zachowując swoją tożsamość Afroamerykanina. I
tę walkę wygrał.
Album Tribute to Jack Johnson po latach okazał się jednym z
najważniejszych albumów jazz-rockowych. Wielu krytyków nieprzepadających za
elektrycznym okresem Milesa ocenia go wyjątkowo pozytywnie. Stanowi wręcz
pozycje obowiązkową dla każdego wielbiciela muzyki jazzowej jak i rockowej.
P.S. Jeśli podoba Wam się ta
płyta, polecam: In a Silent Way, Bitches Brew, Live-Evil oraz On the Corner.
Krzysztof Kąkol
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz