środa, 8 lutego 2012

Koncerty: Dropkick Murphys

Stodoła, 24.01.2012


Na ten koncert czekałem z niecierpliwością od kilku miesięcy, będąc pod wielkim wrażeniem ostatniej płyty Dropkicków – Going Out Of Style. Zespół z Bostonu po raz kolejny miał wystąpić w Polsce, jednak miałem ich zobaczyć na żywo po raz pierwszy w życiu. Wiele słyszałem o atmosferze podczas koncertów Dropkicków, a to, co się tam wydarzyło zdecydowanie odpowiadało mojemu zapotrzebowaniu na dobry punkowy koncert.
 Gwiazdy wieczoru supportował polski zespół… No właśnie, dodatkowe atrakcje, związane z wydarzeniem, jakim jest koncert nie pozwoliły mi dotrzeć pod scenę podczas ich występu. Od razu po supporcie pod sceną w warszawskiej Stodole pojawiły się tłumy ubranych na zielono fanów Dropkick Murphys. Zespół nie kazał na siebie czekać długo i rozpoczął występ pierwszym i zdecydowanie najlepszym utworem z nowej płyty – Hang ‘em High (recenzję tejże można było przeczytać w grudniowym numerze naszego pisma). Widownia oszalała, w trakcie jednego utworu zwiedziłem chyba wszystkie zakątki Stodoły. Następnie usłyszeliśmy The Fighting 69th i The Gang’s All Here, po których nie było pod sceną osoby, która mogłaby złapać oddech. Jeszcze tylko Sunday Morning Matinee z ostatniej płyty i Dropkicksi odrobinę zwolnili grając Johnny, I Hardly Knew Ya, które śpiewała z nimi cała publiczność. W następnym Deeds Not Words usłyszeliśmy popis umiejętności gry na dudach Josha Wallace’a. Zespół, trochę w stylu The Ramones, nie robił przerw między utworami, więc Climbing A Chair To Bed, Gonna Be A Blackout Tonight, Barroom Hero oraz Get Up minęły dość szybko, a panowie zwolnili grając balladę Cruel. To była tylko chwila odpoczynku, bo za chwilę wszyscy tańczyli pogo do Going Out In Style. Take ‘Em Down, nieco kojarzące mi się z amerykańskim, bosym farmerem w samych ogrodniczkach i słomkowym kapeluszu zaśpiewała z zespołem cała publiczność. Jeden z fajniejszych utworów z repertuaru, The State Of Massachusets z albumu The Meanest Of Times, usłyszeliśmy jako następny. Nieco wycofałem się na tyły sali na czas Peg O’ My Heart, The Irish Rover, The Auld Triangle oraz spokojnego Broken Hymns. Zespół dał publiczności znać, że koncert powoli dobiega końca utworem Time To Go, jednak przed bisami zagrał jeszcze Boys On The Docks – absolutnie czadowy utwór. Bisy rozpoczęło I’m Shipping Up To Boston - ludzie latali pod sufitem. Chwilę później - jedyny cover podczas koncertu – T.N.T z repertuaru AC/DC rozgrzał atmosferę jeszcze bardziej. Po tym utworze zespół zszedł ze sceny, by wrócić na ostatni numer, który Ken Casey śpiewał na rękach fanów – Kiss Me, I’m Shitfaced – ale i tak wiele fanek na pewno chciało go pocałować.

Podsumowując, nie wypada zrobić nic innego niż polecić koncert Dropkick Murphys jako obowiązek na przyszłość.

Michał Piotrowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz