środa, 19 października 2011

Jak nas psuje sława


Mieli długie włosy, wąsy, ciągle papierosa w ustach i zarabiali rocznie 500 dolarów, tak kiedyś wyglądało Kings Of Leon. Większość osób słyszała coś o tym zespole, jednak wiele ludzi żyje w świadomości, że Only By One było pierwszą płytą braci Followillów i są w błędzie. W 2003 roku, pojawił się ich debiutancki album Young And Manhood i został okrzyknięty najlepszą płytą southernową rocku. Hektolitry whisky, granie w małych klubach i ciągłe życie na walizkach, co nam pokazuje teledysk do piosenki Red Morning Light, sprawiało że grupa była po prostu esencją rocka. Album został bardzo dobrze przyjęty, osiągnął trzecie miejsce na listach brytyjskich i zdobył potrójną platynę w Australii. Jak sami przyznają w wywiadach starają się nagrywać swoje kawałki za pierwszym podejściem, max do trzech, czyli tak jak robiły to zespoły rockowe z lat 70. Niestety stare, dobre Kings Of Leon pękło w roku 2009, kiedy zdominowali listy przebojów kawałkiem Sex On Fire. Ich fanów można podzielić teraz na trzy grupy: tych którzy znają tylko Sex On Fire, tych którzy przez Sex On Fire poznali resztę piosenek i starych fanów którzy słysząc na koncertach Sex On Fire odchodzą od sceny. Przesłuchałem wszystkie nowe płyty braci Followilów i żadna nie podoba mi się tak jak Young And Manhood, ponieważ są zwyczajne. W dzisiejszych czasach mamy tyle zespołów pseudo-rockowych, których sukces zależy od szczęścia i dobrego menadżera, tak było też z Kings Of Leon. Ich aktualne albumy są przeciętne, zresztą sami tak uważają, tęsknią za starym graniem. Kiedyś grali w małych klubikach, i po koncercie siadali w barze z fanami, natomiast teraz czeka ich pustka na wielkim festiwalowym backstage’u. Z fajnego młodego zespołu rockowego stali się zwykłym pop-rockową formacją założoną przez czterech braci. Jak widać popularność i sława nie zawsze jest dobra dla muzyki.

Dominik Wymysłowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz