Album Pampered Menial grupy Pavlov’s Dog do dziś uważany jest za kamień milowy rocka progresywnego, a sam zespół z najlepszą progresywna kapelę ze Stanów. Lider zespołu, jego główny kompozytor i wokalista o niezywkle oryginalnym głosie opowiada o muzyce, nowych wydawnictwach i planach koncertowych. Przed Wami David Surkamp.
Definiuje się Was jako zespół progresywny albo cosmic rockowy. Osobiście wolę określenie progresywny. Które Ty uważasz za właściwe?
Myślę, że rock progresywny w zupełności wystarcza. Mam głównie akustyczne doświadczenia... Gitara, mandolina, pianino... Zaczynałem w bardzo młodym wieku. Na pierwszym instrumencie grałem mając trzy lata. Jak wszyscy w szkole zacżąłem słuchać Beatlesów. No, a później każdy chciał mieć Fendera...
Właśnie, a poza Beatlesami, kto był Twoim idolem?
Zdecydowanie King Crimson. Pierwszy album King Crimson był dla mnie objawieniem. Robert Wyatt także był dla mnie ważny. Neil Young... Zawsze lubiłem gościa.
W którym momencie zdecydowałeś się zostać muzykiem?
Nie wiem, czy w ogóle miałem jakiś wybór (śmiech). To się po prostu stało. Od zawsze pisałem piosenki. Mój dom po dziś dzień jest zagracony instrumentami. Pięćdziesiąt gitar, mandoliny, pianino... To wszystko wciąż w nim jest. Tworzenie muzyki jest dla mnie i Sary częścią życia codziennego.
Jesteście moimi ulubieńcami z wielu powodów. Jednym z nich jest fakt, że jesteście ze Stanów. Wielka Brytania ma mnóstwo świetnych znanych zespołów progresywnych. Te ze Stanów Zjednoczonych nie są tak popularne w Europie.
Racja. Zawsze byłem świadom poważnego progresywnego rynku brytyjskiego. W Stanach właściwie nie było zespołów progresywnych. Kiedy zaczynaliśmy, rynek amerykański nastawiony był na nieco plastikowe zespoły. Nie chcę nikogo urazić, ale Styx i Boston nigdy mi nie pasowały.
Chodzi mi o to, że, kiedy pierwszy raz słuchałem Pampered Menial, pomyślałem sobie, że to muszą być Brytyjczycy... Czy w obecnym wcieleniu Pavlov’s Dog pozostajesz jeddynym oryginalnym członkiem?
Mike Safron rownież jest w składzie.
A projekt Pavlov’s Dog 2000?
To był jego błąd sprzed dwudzistu lat. Mike postanowił zostać piosenkarzem. Najwidoczniej chciał ruszyć w trasę i zrbić z siebie głupca. Mike w rzeczywistości nie potrafi śpiewać.
Zatem zobaczymy go podczas jesiennej trasy?
Jasne. Będzie bębnił.
Opowiedz mi coś o obecnym składzie.
To jest zdecydowanie najlepszy zespół, z jakim pracowałem. Jeśli chcesz być w Pavlov’s Dog, musisz być ambitnym i profesjonalnym muzykiem. Tu nie chodzi o bycie gwiazdą rocka. Trzeba umieć improwizować. Ważne jest, aby rozumieć i uzupełniać się nawzajem. Mentalnie i muzycznie. Trochę jak we wczesnym King Crimson. Obecny skład jest nieco jazzowy. Nasz pianista dwa lata temu grał w Polsce. Wszyscy znaliśmy się już wcześniej, więc nasze zejście się było czymś naturalnym. Granie sprawia nam ogromną przyjemność.
Wasz ostatni studyjny album – ECHO &BOO – jest nieco lżejszy od Waszych ponadczasowych dzieł. Dlaczego?
Jestem bardziej dojrzały niż tamten małolat (śmiech). Chciałem, aby każdy album był spójny i tak jakoś wyszło. Jest kilka piosenek, których po prostunie mogłem na nim umieścić. Są zdecydowanie cięższe od reszty. Jedna z nich to Walking On Mars. Pojawi się na następnym albumie i podczas występów live. To świetna piosenka. Niestety, nie pasowała. Lubię, kiedy każdy utwór współgra z całym krążkiem. ECHO & BOOjest bardzo liryczne.
W 2007 roku wydałeś solowy album – Dancing On The Edge Of A Teacup. Dlaczego zdecydowałeś się na twórczość solową?
Namówił mnie któryś ze znajomych. Wszystkie te pioesnki już dawno były gotowe. Zawsze mam jakieś piosenki, z którymi nie wiem, co zrobić. Solowa płyta była dla mnie dobrym ćwiczeniem. To dobry album.
Wiele Twoich piosenek jest o miłości. Skąd czerpiesz inspiracje?
Od wielkich romantyków. Shelley, Byron... Słucham Chopina. Uwielbiam romatyczne klimaty. Także dzieci są źródłem pomysłów.
Słuchanie Twojej muzyki ma coś wspolnego z czytaniem poezji...
Mając tak piękną żonę – Sarę – jestem w stanie pisać romanse (śmiech). Ona inspiruje mnie codziennie.
Wracając do Pavlov’s Dog, dlaczego wydaliście swój trzeci album – Has Anyone Here Seen Siegfried – po tylu latach od nagrania i po tylu wydanych bootlegach?
Chyba zainspirował mnie Frank Zappa. Frank „bootlegował bootlegujących“. Na początku nie chciałem tego wydawać. Ten album nie jest czymś, z czego naprawdę mogę być dumny. Po jego nagraniu byłem bardzo rozczarowany. Pavlov’s Dog było wtedy w rozsypce, a musieliśmy dopełnić zobowiąznaia kontraktowe. Po latach trafiłem do jakiegoś sklepu płytowego w Atenach. Znalazłem tam bootlegi. Posłuchałem tego i produkcja okazała się beznadziejna. Poieprzyć to! Zrobię to tak jak być powinno.
Widziałem zapisy wideo z Twoejej poprzedniej trasy. Twój głos jest w stu procentach taki sam jak na Pampered Menial. Czy ćwiczysz swój wokal?
Nie, w ogóle. Mam głos taki jaki mam. Zawsze było dla mnie ważnie, że ludzie go rozpoznają.
Podejrzewam, że jesteś znudzony porównaniami do Geddy’ego Lee...
Prawdę mówiąc, nigdy tego nie słyszałem. Ale rozumiem. Ludzie lubią porównania.
Wasz pierwszy i jedyny do tej pory album live został wydany po 36 latach historii Pavlov’s Dog. Dlaczego musieliśmy czekać tak długo?
Robiłem mnóstwo rzeczy poza muzyką. Przez dwanaście lat pracowałem dla gazety. Podążałem swoją własną ścieżką i jestem z tego zadowolony. Od jakiegoś czasu znów gram, koncertuję no i wydaję albumy.
Kiedy możemy spodziewać się kolejnej płyty?
Nie wiem. Mam dużo pomysłów, trochę piosenek... Pewnie następnytm krokiem będą nagrania.
To będzie album Pavlov’s Dog, Twój czy Twój i Sary?
Na pewno po trochu wszystkiego. W pierwszej kolejności jednak Pavlov’s Dog.
Które piosenki najbardziej lubisz spośród koncertowej setlisty?
To trudne... Za każdym razem jest inaczej. Zawsze lubię grać Subway Sue. To była moja pierwsza piosenka, którą grały radiostacje. Lubię Angels Twilight Jump. Lubię solówki i gitarowe improwizacje. Zawsze jest inaczej...
W Polsce najbardziej znana jest Julia...
Oczywiście (śmiech).
Nie znudziła Ci się jeszcze?
Ani trochę. Mam prawdziwe szczęście. Stworzyłem świetną piosenkę i nie chce mi wymiotować na myśl o niej. Kocham Julię. To piękny utwór i zawsze z dumą go śpiewam. Pamiętam jak dwadzieścia pięć lat temu poleciałem do Australii. Z lotniska w Sydney jechałem taksówką. Kierowca zauważył na mojej gitarze naklejkę zespołu i zaczął śpiewać Julię próbują naśladować mój głos. Zacząłem się śmiać, ale to było poruszające.
Wiem, że na jesieni będziesz w trasie. Wiem też, że być może zawitasz do Polski. Byłeś już tu wcześniej?
Nie. Bardzo bym chciał zagrać w Polsce i nie wiem, dlaczego jeszcze do tego nie doszło.
Co jest dla Ciebie w życiu najważniejsze?
Zdecydowanie moja rodzina.
Dziękuję za rozmowę.
Ciao.
Rozmawiał Sebastian Żwan