poniedziałek, 14 listopada 2011

Powtórka z rozrywki: Cocaine

Jak napisać niebanalną piosenkę potępiającą narkotyki? Cóż, jest to nie lada wyzwanie w świecie muzycznym, w którym panuje zasada trzech bóstw - Sex, Drugs and Rock’N’Roll. Jednak artyście z miasta Tulsa w Oklahomie się to udało. Ba, stworzył utwór rozpoznawalny niemalże na całym świecie, chociaż niewiele osób już pamięta, że twórcą Cocaine jest nie Clapton, lecz JJ Cale.

JJ Cale, przedstawiciel tak zwanego nurtu Tulsa Sound, nagrał Cocaine w 1976. Eric Clapton, który sam przed paru laty pożegnał się z narkotykami, bardzo chwalił przesłanie utworu. Na pierwszy rzut oka tekst wydaje się wychwalać biały proszek:

„If you wanna hang out, you’ve got to take her out, cocaine.”

Ewidentnie zapowiada się dobra zabawa z damą kokainą. Zresztą sama melodyka utworu nie jest smętna ani przygnębiająca, ale właśnie całkiem radosna. Dopiero przy dokładniejszym przesłuchaniu utworu uświadamiamy sobie, że ten środek jest w rzeczywistości uzależniający, prowadzący do naszej zguby.

Wspomniany Clapton wydał własną wersję utworu już w 1977 roku, która znalazła się na albumie Slowhand. Nie był to pierwszy raz kiedy gitarzysta sięgał po kompozycje Cale’a. W 1970 roku na albumie Eric Clapton znalazł się słynny After Midnight. Obie wersje Kokainy są do siebie podobne, ta Claptona wyróżnia się jedynie bardziej rockowym brzmieniem i popularną solówką gitarową zamykającą kawałek.

Kompozycja nie posiada wielu interpretacji, co w przypadku bluesowych kawałków jest powszechnym zjawiskiem, jednak każda z nich jest na swój sposób wyjątkowa, nie będąc dokładnym powieleniem oryginału. Nazareth zaczęli wykonywać Cocaine w czasie swoich koncertów na początku lat 80., a uwiecznione nagranie z ich przebiegu można znaleźć na studyjnym The Fool Circle i koncertowym Snaz (oba albumy pochodzą z 1981 roku). Wersję Claptona znam od dzieciństwa i być może dlatego słysząc wykonanie Nazareth uznaję je jako pożądany napływ świeżego powietrza. Linia melodyczna znacznie się różni od oryginału, a podkreśla ją ciekawe połączenie gitar elektrycznej i akustycznej jak i gra na kongach. Jedyne, co nam przypomina przebój to ciągłe powtarzanie refrenu, to mantryczne „She don’t lie, she don’t lie, she don’t lie” i krzyki tysiąca widzów: „Cocaine!”.

Dziesięć lat później, w 1990 roku, o utworze przypomniał sobie gitarzysta Duran Duran Andy Taylor przy okazji nagrywania solowego albumu z coverami. Jest to chyba najbardziej energiczna wersja Kokainy. Solówka Claptona została tutaj wykorzystana jako krótka wstawka między poszczególnymi zwrotkami, a cały kawałek wzbogacają brzmienia klawiszowe. Tak na marginesie, to przy pierwszym przesłuchaniu początek utworu skojarzył mi się z She Drives Me Crazy Fine Young Cannibals.

Kolejnych dwadzieścia lat trzeba było czekać na następną i już ostatnią interpretację utworu, która się do tej pory ukazała na scenie muzycznej. O Cocaine przypomniał sobie młody amerykański zespół Black Robot umieszczając utwór na swoim debiutanckim albumie. Kawałek jest w porządku… Więcej na ten temat nie mogę powiedzieć. Ciągnąc dalej grę w skojarzenia mogę jedynie dodać, że wyróżnia się tutaj wstawka klawiszowo-gitarowa przywodząca na myśl Won’t Get Fooled Again The Who.


Zamiast odgrzewać stare kotlety i klepać ten sam kawałek raz za razem, o wiele ciekawiej jest słuchać jego indywidualnych interpretacji. Nick Mason spytany o zdanie na temat bluesowego coverbandu Blue Floyd również stwierdził, że lepiej jest, gdy ktoś wykorzystuje znane utwory jedynie jako bazę pod własne kompozycje, niż gdy ślepo je kopiuje. Co prawda Cocaine nie była powielana zbyt często, ale pod tym względem przebieg jej kariery jest do pozazdroszczenia.
Ewa Nieścioruk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz