Trudno właściwie było przeoczyć klub, w którym miał odbyć się koncert. Panowie z fryzurami „na Elvisa”, Panie w stylu pin-up już z daleka rzucali się w oczy.
Nieco po 19 na scenę wkroczył szwedzki zespół The Knockouts. Nikt specjalnie nie był tym podekscytowany, nie wiedząc właściwie, co to za zespół. Występ można uznać za przeciętny. Niczym nie zachwycał, już nie wspominając o nagłośnieniu. Jedyne co mi utkwiło w pamięci to słaba wersja utworu I Want You To Want Me z repertuaru Cheap Trick. Bądź co bądź, szybko zeszli ze sceny pozostawiając nas niecierpliwie wyczekujących prawdziwej uczty w klimacie rockabilly.
Długo nie trzeba było czekać. Już zaraz kontrabasista Johnny Hatton i perkusista Noah Levy wkroczyli na scenę z riffem Ignition. Tuż za nimi ubrany w kolorową, błyszczącą marynarę i zielone creepersy Brian Setzer, któremu towarzyszył wrzask publiczności. Pierwszy set składał się głównie z solowych dokonań artysty tak jak This Cats On A Hot Tin Roof, Drive Like Lightening (Crash Like Thunder) czy Slow Down – Flosom Prison Blues. Nie zabrakło jednak klasycznych standardów jak Put Your Cat Clothes On lub Blue Moon Of Kentucky.
Drugi set wypadł znacznie ciekawiej, a to z pewnością dzięki obecności kolegi Briana ze Stray Cats - wspaniałego Slim Jim Phantom. Możliwość oglądania tych dwóch muzyków razem na scenie to pewnie spełnienie marzeń każdego szanującego się fana rockabilly. Z nowym kontrabasistą Chrisem D'Rozario zespół przeniósł się do magicznych lat osiemdziesiątych z najlepszymi utworami z repertuaru Stray Cats. Od Rumble In Brighton przez Stray Cat Strut do Rock This Town, wszystko zostało zagrane na najwyższym poziomie. Sposób w jaki Slim Jim i Setzer dogadują się na scenie jest niezastąpiony. Tworzą zgraną całość, a ich dobry humor udziela się wszystkim. Jako wisienkę na torcie można uznać „bitwę” kontrabasistów i akrobacje z tym związane. Chris D'Rozario i Johnny Hatton grali w każdej możliwej pozycji, stojąc na swoich instrumentach lub grając z nimi zawieszonymi na plecach. Ku powszechnej radości zgromadzonych sam Setzer przerzucił się na kontrabas i zadziwił swoimi umiejętnościami.
Jedyne, na co można narzekać to czas trwania koncertu - mogli zagrać z pół godziny dłużej. Chociaż nie jest to muzyka przepełniona długimi solówkami gitarowymi ani skomplikowaną aranżacją, więc może się zwyczajnie czepiam. Nawet osobom na co dzień nie słuchającym tego typu muzyki, polecam przejść się kiedyś na taki koncert. Jest na tyle lekki i przyjemny, że każdemu może się spodobać.
Ula Nieścioruk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz